Kolejna noc,
którą Susanne i Harry spędzili pijąc ukryte zapasy alkoholowe z piwniczki na
Grimmould Place 12, jak się okazało nie była ostatnią. Do końca wakacji, kiedy
to któreś z nich potrzebowało oderwać się od rzeczywistości, siedzieli razem w
salonie i upijali się, bardzo często do nieprzytomności. Susanne, uwarzyła
większe ilości eliksiru przeciwbólowego, aby nie musieć robić tego za każdym
razem na kacu, więc nie obawiali się przykrych dolegliwości następnego dnia. Najczęściej
podczas takich wieczorów, czy wręcz nocy siedzieli w ciszy, ale pod wpływem
procentów zdarzało im się prowadzić dyskusje, które z reguły prowadziły do kłótni,
a gdy byli już mocno pijani potrafili nawet żartować i śmiać się. Znaczy się to
Harry żartował i śmiał się głośno, a Susanne drwiła z sarkazmem i lekko unosiła
swoje pełne wargi. Oboje mieli inne powody, po których musieli odreagować.
Harry’ego męczyły
koszmary. Śnili mu się jego martwi bliscy, ci którzy w rzeczywistości umarli,
ale także ci, którzy nadal żyli. Albo rodzice i Syriusz nawiedzali go we śnie i
oskarżali o to, że przez niego nie żyją, albo śniło mu się, że doprowadza do
śmierci swoich najbliższych. Zawsze to on był winny tym śmierciom. Widok
martwego Rona, Hermiony, Ginny, czy nawet Dumbledore’a, albo Lupina nawet po
przebudzeniu przyprawiał go o dreszcze. Po tych snach nie potrafił się nigdy
uspokoić.
Susanne natomiast
wykańczały ciężkie spotkania z Voldemortem i jego śmierciożercami. Czarny Pan
wzywał ją nie tylko na ich lekcje Czarnej Magii, które nie licząc tego, że
nauczał ją psychopata, były całkiem użyteczne i z których czerpała satysfakcję,
ale także na niektóre spotkania wewnętrznego kręgu. Podczas tych spotkań
najczęściej stała nieco z tyłu i uważnie słuchała. Po nich Czarny Pan
zatrzymywał ją i objaśniał jej ich działania, których nie rozumiała i zawsze
wskazywał jej powody, dla których musiała uczestniczyć w tych spotkaniach. Chciał,
aby widziała jak kara śmierciożerców, którzy zrobili coś nie po jego myśli,
przez co coś popsuli, albo nagradza tych, którzy dobrze sprawili się w ich
misji. Raz musiała nawet patrzeć jak Czarny Pan kara zdrajcę, który przekazywał
ministerstwu ich działania. Kara ta nie trwała jednak jednego dnia. Lord
Voldemort nie okazywał miłosierdzia zdrajcom. Zdrajca został złapany dwa
tygodnie przed końcem wakacji. Od tego czasu był karany, czasem tylko przez
Czarnego Pana, a czasem również przez swoich towarzyszy. W takich sesjach
tortur Susanne też miała obowiązek uczestniczyć. W ich trakcie korzystała ze
wszystkiego czego uczył ją Czarny Pan. Ciężko jej było zmusić się do sprawiania
bólu osobie, która nic jej nie zrobiła. Nie znała tego człowieka, był jej zupełnie
obojętny, nie zrobił jej nic złego, więc nie miała powodów, aby bez wyrzutów
sumienia sprawiać mu ból. Niestety musiała się przełamać. Czarny Pan ją
testował, sprawdzał czy się nie zawaha, więc robiła wszystko, aby nie zauważył
jak bardzo nie chciała tego robić. Nie zmieniało to faktu, że nie mogła
uwierzyć jak można być tak głupim, żeby szpiegować dla ministerstwa, które było
coraz bardziej opanowywane przez siły ciemności. Voldemort już w każdym
departamencie miał swoich ludzi, i to była kwestia czasu, aż ktoś wykryje
szpiega. Wszystko czego się dowiadywała bądź zaobserwowała, a co wydawało jej
się przydatne przekazywała Dumbledore’owi. Więc starszy mężczyzna był świadomy,
że zdrajca pracujący w biurze aurorów został odkryty, że Czarny Pan planuje
jakiś większy atak, w niedługim czasie, a zadaniem Susanne było jak najszybciej
poznać wszystkie szczegóły, a także poznawał nazwiska kolejnych osób
pracujących dla Voldemorta, których dziewczyna poznawała, lub choćby widziała w
Malfoy Manor. Zostawiła dla siebie tylko jej lekcje z Czarnym Panem, gdyż jak
twierdziła nie działo się tam nic co miałoby jakkolwiek wpłynąć na działania
jasnej strony. Nie potrzebowała umoralniających rozmów z dyrektorem, które na
pewno by się odbyły, więc zdecydowanie sobie to odpuściła.
Dokładnie 30
sierpnia ponownie została wezwana do Lorda Voldemorta. Po drodze zastanawiała
się co dziś ją czeka, ale nic konstruktywnego nie wymyśliła. Gdy dotarła na
miejsce okazało się, że obecny jest cały Wewnętrzny Krąg. Wyglądało na to, że
trafiła na jedno z ich spotkań, ewentualnie na sesje tortur, choć miała
nadzieję na to pierwsze. Jak zawsze stanęła po lewej stronie Czarnego Pana,
jednak musiała się nieco cofnąć z kręgu, który tworzyli śmierciożercy.
Wiedziała, że kiedyś miejsce po lewej stronie ich Pana zajmował jej ojciec, ale
ona nie miała jeszcze mrocznego znaku, więc jeszcze nie mogła w pełni zając tego miejsca.
- Dziś
ostatecznie rozprawimy się ze zdrajcą. Glizdogonie przyprowadź go – rozkazał
Czarny Pan.
Śmierciożercy w
ciszy czekali na to, aż Pettigrew wróci ze zdrajcą, jednak Susanne czuła to
niezdrowe podniecenie, jakie zapanowało pośród nich. Cieszyli się, że będą
świadkami zemsty na zdrajcy. Wreszcie dwóch mężczyzn wkroczyło do
pomieszczenia. A raczej jeden z nich ciągnął drugiego. Z przystojnego, dobrze
zbudowanego szatyna, którym był jakieś dwa tygodnie temu niewiele zostało.
Teraz był to wychudzony mężczyzna, z powyrywanymi włosami, z siniakami,
przypaleniami, otwartymi ranami, jak i tymi już zabliźnionymi, widocznymi na
całym ciele. Krew pokrywała mu większość ciała, a i jego porozrywane resztki
ubrań, które miał na sobie pokryte były krwią i brudem. Nie wyglądał już na
niespełna trzydziestolatka. Tortury Czarnego Pana dodały mu co najmniej kilka
lat, których już nie będzie miał okazji przeżyć.
- Albercie
Davies, zdradziłeś Czarnego Pana. Nie zostanie ci to wybaczone – oznajmił Lord
Voldemort pewnym, mocnym głosem. – Dzisiaj zginiesz, i będzie to odpowiednia
zapłata za zdradę. – Susanne odniosła wrażenie, że skulony mężczyzna odetchnął
z ulgą na te słowa. Miał dość i było to widoczne gołym okiem. Wiedział, że nie
przeżyje tego i jedyne o czym marzył była szybka śmierć. – Jedna sesja tortur –
zarządził Czarny Pan. – Ma to przeżyć. Dopiero potem chcę go zabić – oznajmił
tonem nie znoszącym sprzeciwu po czym usiadł na tronie i obserwował tortury z
chorą satysfakcją. Bawiło go to co widział, a i jego śmierciożercy dobrze się
bawili, a przynajmniej większość. Młody Malfoy był tu tylko ze strachu, a w
jego zaklęciach torturujących Czarny Pan nie wyczuwał finezji, ale w zasadzie
nie obchodziło go to. Wiedział już, że chłopak nie nadaje się na śmierciożercę,
i że popełnił błąd naznaczając go rok wcześniej. Jednak wiedział, że jeszcze
może mu się przydać, a przy okazji był zabezpieczeniem lojalności starszych
Malfoy’ów. Po zdradzie Severusa już nikogo nie mógł być pewny, dlatego takie
zabezpieczenia były przydatne. Powoli zbliżała się kolej Susanne Snape. Była
ostatnia w kolejce. Zajmowała miejsce ojca. Czarny Pan widział jak bardzo jest
podobna do niego, a jednak zupełnie inna. Zimna, wyrachowana i ostrożna w
stosunku do niego, zupełnie jak Severus, a jednak pełna zaangażowania i rządna
wiedzy, którą jej przekazywał, czego jednak nigdy nie wyczuwał w jej ojcu.
Fascynowała go. Chciał z niej zrobić idealnego śmierciożercę, w pełni mu
oddanego, mrocznego, pomysłowego i przede wszystkim myślącego samodzielnie.
Według niego jak na razie idealnie wpasowywała się w jego wyobrażenia. Gdy
nadszedł jej czas podała zdrajcy eliksir, przy okazji wyjaśniając zimnym
głosem, że zwiększy on wrażliwość jego zakończeń nerwowych. Po czym zaserwowała
mu idealnego, według Voldemorta, Cruciatusa. Czarny Pan z zafascynowaniem
słuchał głośnego wycia zdrajcy. Przerwała zaklęcie, gdy tylko usłyszała, że
krzyki jej ofiary powoli cichną. Nie chciała i nie mogła doprowadzić do jego
śmierci. Voldemort wstał.
- Wspaniale.
Zadowoliliście mnie. – Posłał swoim śmierciożercom swoją wersję radosnego
uśmiechu. – Ale to nie koniec. Wśród nas od kilku tygodni jest jedna osoba,
która jednak nie jest w pełni jedną z nas. – Susanne oblały zimne poty.
Wiedziała, że to o niej mowa. – Jak na razie sprawia się doskonale – tu
dziewczyna zwróciła uwagę, że Bella stojąca po prawej stronie ich Pana
obdarzyła ją wrogim spojrzeniem – ale czas najwyższy, aby pokazała nam, że jest
godna stania tu na równi z wami. Susanne, zabijesz go teraz – rozkazał patrząc
na dziewczynę. – Użyjesz Avady Kedavry – oznajmił tonem nie znoszącym
sprzeciwu. Susanne wciągnęła gwałtownie powietrze i zamknęła na moment oczy.
Jednak szybko doszła do siebie. Wiedziała już, że będzie musiała chociaż
spróbować.
- Panie, ale ja
jeszcze nigdy… - Nie pozwolił jej skończyć.
- Więc będziesz
miała okazję – stwierdził beznamiętnie. – Potraktuj to jak naszą kolejną
lekcję. – Kiwnęła głową w odpowiedzi, a jednak nie była pewna, czy wie co
robić. Teraz już Bellatrix patrzyła na nią z chorym rozbawieniem. Kobieta była
przekonana, że jej się nie uda. Lord Voldemort jednak postanowił jej pomóc. –
Musisz tego naprawdę chcieć. Tak jak przy pozostałych niewybaczalnych. Musi cię
wypełnić nienawiść.
Susanne uniosła
dłoń, w której trzymała różdżkę i ze złością stwierdziła, że jej ręka drży.
Szybko jednak się opanowała, co wyraźnie zadowoliło Voldemorta. Nie wierzyła,
że jej się uda, a jednak spróbowała. Zrobiła to co zawsze, gdy zmuszona była
rzucać klątwy niewybaczalne. Pomyślała o swoich dwóch panach, a to zawsze
podnosiło jej ciśnienie. Gdy tylko wypowiedziała te dwa słowa zamknęła na
moment powieki nie chcąc patrzeć na swoją ofiarę. Szybko jednak je otworzyła
czując, że zielony promień nie opuścił jej różdżki. Dobrze wiedziała co ją
teraz czeka. Kara za niewykonanie zadania. I rzeczywiście, chwilę później
dosięgła ją klątwa Cruciatusa wysłana przez Czarnego Pana.
- Widzę, że
potrzebna ci większa motywacja – stwierdził i jeszcze raz wysłał w jej stronę
niewybaczalną klątwę.
Tego nie była w
stanie wytrzymać nieruchomo, więc upadła z bólu na ziemię, a jednak udało jej
się powstrzymać okrzyk bólu. Po zakończonej klątwie od razu z trudem podniosła
się i stanęła sztywno. Wiedziała, że to nie koniec. Będzie poddawana próbie, aż
wreszcie uda jej się zabić tego człowieka. Skierowała swój wzrok w stronę
ofiary. Mężczyzna również na nią patrzył. Ich spojrzenia się spotkały. Susanne
w oczach tego człowieka ujrzała błaganie, nie o litość, ale o śmierć. Miał dość
tortur i jedyne o czym marzył to żeby one się skończyły. Był na tyle świadomy,
że wiedział, że tylko zielony promień jest w stanie zakończyć jego cierpienie.
Gdy dziewczyna dojrzała to pragnienie śmierci w jego oczach jeszcze bardziej
zacisnęła swoje szczęki. Z determinacją ponownie uniosła różdżkę i już
wiedziała. Wiedziała, że musi jej się udać. Tylko w ten sposób była mu w stanie
pomóc, chciała skrócić jego męki. Ponownie pomyślała o Voldemorcie i
Dumbledorze. O tym jak bardzo ich nienawidzi. O tym, że gdyby nie oni, teraz
mogłaby spędzać miłe popołudnie w towarzystwie ojca. O tym, że to właśnie przez
nich jedynie na cmentarzu może doświadczyć namiastki spotkania z ojcem. Jej
ciemne tęczówki, stały się jeszcze czarniejsze, na jej twarzy pojawiło się
zdecydowanie i upór. I już wiedziała, że jej się uda. I że za chwilę po raz
pierwszy zabije człowieka. W następnej chwili z jej różdżki wypłynął zielony
promień, który zakończył cierpienia człowieka, który odważył się zdradzić
wielkiego Lorda Voldemorta. Po tym co zrobiła zupełnie wyłączyła się. Działała
machinalnie, jak maszyna. Zupełnie nie słyszała, ani nie widziała co się wokół
niej dzieje. Nie słyszała pochwały Czarnego Pana, skierowanej w jej stronę.
Jego obietnicy, że gdy nadejdzie odpowiedni czas on ją wynagrodzi i oznaczy ją
swoim znakiem. Nie słyszała jak rozkazał Glizdogonowi uprzątnięcie ciała, ani
jak zakończył spotkanie. Gdy dotarło do niej, że śmierciożercy wychodzą sama
ruszyła się z miejsca. Nie zwracała uwagi na to, że Voldemort intensywnie ją
obserwuje. Nie do końca wiedząc gdzie się kieruje, chciała stąd jak najszybciej
uciec. Nie wiedziała jakim sposobem udało jej się w całości teleportować na
Grimmould Place 12, ale gdy tylko się tam znalazła nieprzytomnie rozejrzała się
po pustym salonie. Dla niej to co się wydarzyło w Malfoy Manor było najczarniejszym
koszmarem i jedyne o czym teraz potrafiła myśleć to, to że to nie koniec.
Będzie gorzej. Nadal nie do końca kontrolując swoje ciało odnalazła zapasy
alkoholu i usiadła na twardym krześle w kuchni i zaczęła pić.
Harry też nie
miał dobrego dnia. Coraz bardziej irytowała go ta izolacja, którą Dumbledore nałożył
na niego. Teraz w pełni rozumiał Syriusza, który musiał być zamknięty w tym
obskurnym domu, i to po dwunastu latach zamknięcia w Azkabanie. Dla jego ojca
chrzestnego Grimmould Place 12 musiało być drugim więzieniem. Teraz ten dom był
więzieniem Harry’ego, a rolę dementorów, których zadaniem było wykańczanie
więźniów, pełniła Susanne Snape. Wieczne sprzeczki i brak bardziej przyjaznego
towarzystwa dobijał go. Co prawda jego przyjaciele starali się wpadać do
kwatery niemal codziennie, ale jednak te krótkie odwiedziny nie zawsze
wystarczały, aby mógł się odrobinę zrelaksować i zapomnieć o tym, że jest praktycznie
siłą zamknięty. Nie dostał nawet pozwolenia na wycieczkę na ulicę Pokątną, aby
zakupić potrzebne przybory i podręczniki potrzebne na siódmym roku w Hogwarcie.
To Remus kupił mu wszystko czego potrzebował. Teraz nigdzie nie jest
bezpiecznie. Harry musisz zrozumieć, że najważniejsze jest dla nas twoje bezpieczeństwo.
Zdanie to słyszał zdecydowanie zbyt często i przyprawiało go już o mdłości. Z
drugiej strony czuł wyrzuty sumienia, że niepotrzebnie to wszystko przeciąga.
Wiedział, że prędzej czy później musi dojść do starcia jego i Voldemorta. Im
dłużej to trwało tym więcej istnień było narażonych. Zamknięcie w czterech
ścianach, brak przyjaznych twarzy i poczucie winy powodowało wzmożenie ilości i
intensywności jego koszmarów, które w konsekwencji psuły jego humor w ciągu
dnia i powodowało czasem spięcia z przyjaciółmi, kiedy już go odwiedzali.
Jednak nie mógł nic na to poradzić, że gdy widział ich twarze we śnie, które krzyczały
do niego, że to przez niego trwa wojna, że on jest powodem tych wszystkich
śmierci, o których czytali w Proroku, to nie potrafił wykrzesać z siebie
pozytywnych emocji. Prawda była taka, że rzeczywiście czuł się powodem, przez
którego Voldemort mordował niewinnych ludzi. I stąd właśnie brały się wyrzuty
sumienia. Był pewny, że powinien szybciej pokonać Voldemorta i zakończyć ten
terror. A jednak wiedział, że nic nie przyspieszy poszukiwania horkruksów, a
bez tego nikt nie zwycięży czarnoksiężnika. Najgorszymi koszmarami były jednak
te, w których śnił o rodzicach i Syriuszu. To właśnie po tych snach robił
wszystko, aby zapomnieć, i to właśnie te sny były tymi, które zapijał często w
towarzystwie Susanne. Mimo tego wszystkie codziennie kładł się z nadzieją, że
to będzie spokojna nos, choć jedna przespana bez koszmarów. Tego dnia było tak
samo. Nie bardzo się przejmował nieobecnością swojej współlokatorki, często
znikała i choć zazdrościł jej tego, że może opuszczać to miejsce, to zupełnie
nie interesowało go to gdzie się znajduje w danej chwili. Nawet wolał gdy jej
nie było, bo nie musiał się martwić, tym, że będzie zmuszony do oglądania
niezadowolonych grymasów na jej twarzy, czy do słuchania jej sarkastycznych
uwag, które tak go denerwowały. Nie poświęcając ani jednaj myśli pannie Snape
położył się do łóżka. Wiedział, że minie jeszcze sporo czasu nim zaśnie, będzie
przewracał się z boku na bok, aż wreszcie znudzony organizm zapadnie w
niespokojny sen. Tak było i tym razem. Gdy tylko Harry usłyszał kobiecy krzyk,
już wiedział, że to będzie najgorszy rodzaj koszmaru jakie mu się śniły.
Najgorsze było to, że wiedział, że śni, a jednak nie był w stanie się obudzić.
- Nieeee!!!
Tylko nie Harry! – Sekwencja zawsze była ta sama. Najpierw kobiecy krzyk, a
potem zielony błysk, który rozświetlał ciemność. I tak widział matkę, która
rozpostarła swoje ramiona, aby zasłonić sobą kołyskę, w której znajdował się mały
czarnowłosy chłopiec. On sam. Aż wreszcie padała martwa. W jego śnie jednak
zaklęcie się nie odbijało w stronę Lorda Voldemorta. Czarnoksiężnik zawsze w
tym momencie zwracał się do niego wnikając w niego swoimi czerwonymi oczami.
- To twoja wina
Harry Potterze. To przez ciebie oni nie żyją. To przez ciebie ich zabiłem. –
Potem znikał, a Harry musiał patrzyć na swoją martwą matkę. Gdy tylko był w
stanie się poruszyć nagle przenosił się do przedpokoju, w którym był zmuszony
patrzeć na swojego martwego ojca. W jego dłoni nadal tkwiła różdżka, a na
twarzy widoczny był wyraz bólu. Jedyne o czym Harry wtedy myślał to było to, że
to jego wina. Gdy już zbliżał się do moementu, że nie był w stanie patrzeć na
martwych rodziców przenosił się do Demartamentu Tajemnic w Ministerstwie Magii,
i już wiedział co za chwilę się stanie. Dobiegł go głośny śmiech czarnowłosej,
szalonej kobiety. Gdy tylko się pojawiał, Bellatrix Lestrange unosiła różdżkę i
wysyłała w swojego znienawidzonego kuzyna, zielony promień Avady Kedavry, który
rozświetlał komnatę w akompaniamencie jej szalonego śmiechu. Gdy Syriusz zniknął
za zasłoną, uspokajała się, i tak jak wcześniej Voldemort zwracała swój wzrok
na Harry’ego.
- Zabiłam
Syriusza Blacka – zapiała z szerokim uśmiechem. – Gdybyś nie był na tyle głupi,
żeby się tu zjawiać, pewnie nie miałabym szansy go zabić. Dzięki Harry – zakończyła
niemal przyjaznym tonem. Niemal, bo szaleństwo wciąż przebijało się w jej
głosie. Wtedy Harry zamknął powieki mając nadzieję, że to zaraz się skończy. Że
tym razem, chociaż ten jeden jedyny raz, jego koszmar skończy się wcześniej.
Niestety to były złudne nadzieje.
Nagle widok przysłoniła
mu ciemność. Zupełnie nic nie widział. Miał wrażenie, że znajduje się w pustce.
Wreszcie ujrzał cienie trzech osób, gdy się zbliżyły rozpoznał w nich rodziców
i Syriusza. Chciał do nich podejść, poczuć chociaż odrobinę bliskości, chociaż
we śnie móc przytulić się do matki. Jednak ich wyraz twarzy trzymał go w miejscu.
Patrzyli na niego z obrzydzeniem. Jedynym uczuciem, które ujrzał w ich oczach
była nienawiść. Chciał zniknąć, nie patrzeć na to, a jednak jedyne co widział
to te nienawistne spojrzenia.
- Ty głupi
chłopaku. Przez ciebie nie żyję. Jak mogłeś być tak naiwny. Przez to musiałem
cię chronić. Żałuję, że to mnie twoi rodzice wybrali na ojca chrzestnego. Twoja
wina. – Słowa Syriusza sprawiały, że jego serce rozrywało się na kawałki. Wiedział,
że to jeszcze nie koniec jego cierpień. Nie chciał ich słuchać, ale był
zmuszony.
- Przez ciebie
on pojawił się w naszym domu. Chciałem chronić Lily. Dla niej zrobiłbym
wszystko. Żałuję, że się urodziłeś. Żałuję, że cię nie oddaliśmy, gdy
poznaliśmy przepowiednie. Twoja wina. – Słowa ojca powodowały łzy, które
płynęła po jego policzkach. Nie potrafił ich zatrzymać, gdy ojciec twardym
głosem się go wyrzekał. Jednak wiedział, że najgorsze jeszcze przed nim.
- Nienawidzę
cię. Przez ciebie on zabił Jamesa, przez ciebie umarłam ja. Mieliśmy być
szczęśliwi we dwoje. Ty wszystko zepsułeś. Żałuję, że cię urodziłam. Żałuję, że
cię osłoniłam. Przynosisz nieszczęście na ten świat. Twoja wina. – Słowa matki
powodowały, że chciał zniknąć. Umrzeć. Nie chciał być ciężarem dla nikogo. Nie
chciał być powodem kolejnych nieszczęść.
- Twoja wina.
Nienawidzę cię. – Słowa te wydobywały się z trzech gardeł i przeplatały się ze
sobą. W spojrzeniach trójki ludzi nie widział ani jednego pozytywnego uczucia. Nie
kochali go, wręcz nienawidzili. I wiedział, że mają rację. Nie były to bezpodstawne
oskarżenia. Był winny. To była jego wina. To wszystko była jego wina. Wreszcie
się obudził. Przerażonymi oczami rozglądał się dookoła. Na policzkach czuł łzy,
a mokra koszulka przykleiła się do jego ciała. Zaczął głośno oddychać próbując
pozbyć się widoku rodziców i Syriusza sprzed oczu. Wciąż ich widział. Ich gniewne,
oskarżające spojrzenia prześladowały go i wiedział, że będą go prześladować
przez kolejne godziny. Teraz nie było szans, że zaśnie z powrotem. Nadal ciężko
oddychając zszedł z łóżka i skierował się do kuchni, aby napić się wody.
Tam jednak niespodziewanie
spotkał Susanne Snape. Siedziała na twardym krześle przy małym stole w kuchni,
na którym w równym rządku stało kilka butelek ognistej whisky. Jedną z butelek
trzymała w dłoni, i po chwili Harry przekonał się, że nie tylko on miał dzisiaj
ciężką noc. Dziewczyna piła alkohol prosto z butelki, nie przejmując się jego
towarzystwem. Nie zaszczyciła go nawet jednym spojrzeniem. Jej ręce trzęsły się
jak alkoholikowi na odwyku. Ledwo utrzymywała butelkę, a jednak Harry widział,
że opróżniła już połowę pierwszej butelki. Szybko doszedł do wniosku, że
szklanka wody to nie jest to co mu pomoże. Usiadł obok dziewczyny na drugim
krześle. Uznał, że póki jeszcze jest w stanie to przywoła więcej zapasów
alkoholowych i chwycił drugą butelkę. Nie przejmował się szkłem. Potrzebował
jak najszybciej zapomnieć. Susanne nadal nie zwracała na niego uwagi. Nie był
pewny czy jest w ogóle świadoma jego towarzystwa. Jednak nie przejmował się
tym. Rozmowa to nie było to czego potrzebował. Miał zamiar upić się do
nieprzytomności, aby wreszcie usnąć bez męczących go koszmarów, aby nie widzieć
przed oczami nienawistnych spojrzeń rodziców.
Pili, by zapomnieć.
Pili, by nie myśleć. Pili, by przestać czuć. Oboje byli równie roztrzęsieni, i
oboje ostatnie czego chcieli to rozmowa o tym. Nie byli w stanie rozmawiać o
czymkolwiek, więc siedzieli w ciszy i po prostu pili. Jeden łyk za drugim. Jedna
butelka za drugą. Dość szybko zaczęli odczuwać skutki, jednak nadal nie przejmując
się tym pili. Na zewnątrz zaczęło się rozjaśniać, gdy Susanne z niespotykaną
energią wstała z krzesła i z krzykiem rzuciła w połowie opróżnioną butelką w
ścianę kuchni.
- Gówno to
dało! – Harry chyba pierwszy raz słyszał w jej głosie tyle emocji, mimo, że jej
głos był już bardziej pijackim bełkotem. Szybko musiała się chwycić brzegu
stołu, aby nie stracić równowagi. Nie była w stanie wypić nawet łyka więc, gdyż
to z pewnością skończyłoby się wizytą w toalecie. Dlatego potykając się co
chwilę ruszyła przed siebie. Harry widząc to doszedł do tych samych wniosków co
dziewczyna i wziął z niej przykład. Oboje próbowali dojść do własnych sypialni,
jednak szło im to bardzo opornie. Mimo to powoli poruszali się do przodu.
- Tym razem nie
bardzo udało mi się zapomnieć – oznajmił Potter zatrzymując się przy drzwiach
jednego z pokoi gościnnych i próbując złapać równowagę.
- Witaj w
klubie – stwierdziła i złapała swojego pijanego towarzysza za ramie, aby
również uniknąć bliskiego spotkania z podłogą. Nagle zaśmiała się do siebie,
gdy coś jej się przypomniało. Nie myśląc co i do kogo mówi odezwała się sepleniąc.
– Ale wiesz, wydaje mi się, że kiedyś kiedy mój ojciec chciał zapomnieć o czymś
naprawdę strasznym to poszedł na dziwki. I nie był to chyba jedyny raz –
wybełkotała.
- Tylko, że my
nie mamy tu żadnej dziwki, która by się nadawała. – Harry’emu też udzielił się niespodziewanie
wesoły humor dziewczyny. Chociaż gdyby oboje byli trochę bardziej trzeźwi w
życiu nie wypowiedzieli tych słów.
- To może być
problem, ale może wymyślimy jakąś alternatywę.
Kolejnego dnia
ani Susanne, ani Harry, nie mogli sobie przypomnieć jakim sposobem wylądowali
razem w jednym z wolnych pokoi, co doprowadziło do tego, że obudzili się leżąc
obok siebie całkowicie nadzy przykryci jedną kołdrą, czy też które z nich
wykonało pierwszy krok. Właściwie niewiele pamiętali, a jednak to czego oboje
byli pewni to, to że naprawdę uprawiali seks. I chociaż żadne z nich nie
przyznało tego głośno był to całkiem satysfakcjonujący seks, dzięki któremu
rzeczywiście zapomnieli o swoich demonach z dnia poprzedniego.
- O kurwa! –
Były to pierwsze słowa, które wykrzyczała Susanne po przebudzeniu, gdy ujrzała
nagie ramie Pottera zaraz przy swojej twarzy. Chwile później dojrzała resztę
ciała chłopaka i wspomnienia nocy wróciły do niej natychmiastowo. Zakryła swoją
twarz dłońmi nie wierząc, że doszło do czegoś takiego. Jej okrzyk spowodował, że
chłopak również się obudził. Rozglądał się po pokoju błędnym wzrokiem. Nie
widział zbyt wyraźnie, bo jeszcze nie udało mu się zlokalizować okularów, a
jednak od razu zorientował się w sytuacji.
- Co myśmy…?
Jak to się stało? – mruknął zachrypniętym, jeszcze zaspanym głosem.
- Mnie nie
pytaj. Nie wiele pamiętam – odpowiedziała nie odsłaniając twarzy. Cisza jaka
między nimi zaległa była ciężka do zniesienia. Nie wiedzieli co powiedzieć, co
zrobić. Jak się zachować po tym co zrobili. – Ja pierdole, co nam odpieprzyło?
– westchnęła ze zrezygnowaniem. Jednak nie pasowało do niej takie leżenie i
rozmyślanie. Postanowiła działać. Dlatego podniosła się z łóżka, zawinęła w
kołdrę, którą byli przykryci, i wstała nie zwracając zupełnie uwagi na
wzburzonego chłopaka, którego właśnie odkryła. Nawet na niego nie spojrzała
wychodząc. W drodze do swojego pokoju ułożyła już sobie plan działania. Po
pierwsze eliksir przeciwbólowy, potem zimny prysznic, a na koniec obowiązkowo
laboratorium eliksirów. Nie pozwalając sobie na zbędne rozmyślania realizowała
swój plan. Gdy wylądowała w laboratorium skierowała się najpierw do małej
biblioteczki stojącej w rogu pomieszczenia. Szybko odnalazła księgę z
medycznymi eliksirami i położyła ją na stole roboczym. Szybko w spisie treści
znalazła eliksir antykoncepcyjny i otworzyła na odpowiedniej stronie.
Postępując zgodnie z instrukcjami w książce już w piętnaście minut stworzyła
wywar, który od razu przelała do trzech małych fiolek, po czym jedną od razu
opróżniła. Dwie kolejne miała wypić co kolejną dobę. W duchu dziękowała temu,
że jest czarownicą, i że istniał tak szybki sposób, aby przeciwdziałać skutkom
ich głupiego zachowania z poprzedniej nocy. Teraz wykąpana, bez bólu głowy i
bez obawy zajścia w ciąże mogła skonfrontować się z Potterem. Zeszła do kuchni
chcąc zrobić sobie kawę i tam właśnie napotkała na swojego współlokatora. Od
razu postanowiła przejść do rzeczy.
- Potter,
musimy pogadać. – Chłopak spojrzał na nią z bólem widocznym na twarzy. Stał
opierając się o blat, trzymając w ręku filiżankę z kawą.
- Tak –
oznajmił zadziwiająco pewnie jak na stan w jakim był. Susanne zauważyła, że też
już był po prysznicu, ale w porównaniu do niej nie wziął jeszcze eliksiru
przeciwbólowego. Może dlatego, że do tej pory to zawsze ona mu go dawała. –
Szczególnie, że po tym co zrobiliśmy, ty możesz… No wiesz… - Nie potrafił
dokończyć tego co chciał powiedzieć. Odkąd się obudził przerażała go ta myśl, i
nie chciał jej wypowiadać na głos. – Nie bardzo pamiętam, ale wątpię, abyśmy
się zabezpieczali jakkolwiek. – Susanne postanowiła nie męczyć go zbyt długo, i
od razu wyjaśniła, że ten problem mają już głowy.
- Potter, po
pierwsze, tym już się zajęłam. Na nasze szczęście istnieją eliksiry, które
bardzo dobrze działają po takich wyczynach jak nasze wczoraj. Nie musisz się
tym już przejmować, w porównaniu do mugolskich sposobów, ten eliksir działa
stuprocentowo. Po drugie, nie wiem co nam wczoraj odbiło, ale to nic nie
znaczyło. Niezły sposób na zapomnienie, ale to się już nie powtórzy i nie chcę
żebyś sobie wyobrażał nie wiadomo co. – Na te słowa Harry prychnął z
oburzeniem. Chciał o tym jak najszybciej zapomnieć, i zdecydowanie nie musiała
mu mówić, że to się nie powtórzy. Sam nie miał zamiaru do tego dopuścić. – Po
trzecie i najważniejsze nikt ma się o tym nie dowiedzieć. I tutaj nie żartuję –
oznajmiła groźnie. – Jeśli piśniesz komuś choćby słówko to cię wykastruję.
- Nie jest to
powód do chwalenia się, więc nie martw się o to. Nie chcę mieć z tobą nic
wspólnego – warknął.
- Cieszę się,
że się rozumiemy. – Susanne zadowolona podeszła do ekspresu i zrobiła sobie
swoją ulubioną kawę. Nie chciała przebywać dalej w towarzystwie bruneta,
dlatego z pełnym kubkiem ruszyła do swojej sypialni. Zanim jednak wyszła
odwróciła się jeszcze w stronę chłopaka i wyjęła z kieszeni eliksir
przeciwbólowy. – Potter, refleks – rzuciła do niego fiolkę i wyszła nie
zwracając już na nic uwagi.
Susanne
wiedziała, że musi spotkać się z Dumbledorem, aby poinformować go o śmierci
zdrajcy, jednak najpierw musiała trochę ochłonąć. Niestety nie było jej to
dane. Pól godziny później Dumbledore sam pojawił się na Grimmould Place 12. I
najwyraźniej do niej również miał sprawę, gdyż została przez niego zawołana.
Wzdychając ciężko ruszyła do salonu.