07 listopada 2022

ROZDZIAŁ 9: KOSZMARY

 

Kolejna noc, którą Susanne i Harry spędzili pijąc ukryte zapasy alkoholowe z piwniczki na Grimmould Place 12, jak się okazało nie była ostatnią. Do końca wakacji, kiedy to któreś z nich potrzebowało oderwać się od rzeczywistości, siedzieli razem w salonie i upijali się, bardzo często do nieprzytomności. Susanne, uwarzyła większe ilości eliksiru przeciwbólowego, aby nie musieć robić tego za każdym razem na kacu, więc nie obawiali się przykrych dolegliwości następnego dnia. Najczęściej podczas takich wieczorów, czy wręcz nocy siedzieli w ciszy, ale pod wpływem procentów zdarzało im się prowadzić dyskusje, które z reguły prowadziły do kłótni, a gdy byli już mocno pijani potrafili nawet żartować i śmiać się. Znaczy się to Harry żartował i śmiał się głośno, a Susanne drwiła z sarkazmem i lekko unosiła swoje pełne wargi. Oboje mieli inne powody, po których musieli odreagować.

Harry’ego męczyły koszmary. Śnili mu się jego martwi bliscy, ci którzy w rzeczywistości umarli, ale także ci, którzy nadal żyli. Albo rodzice i Syriusz nawiedzali go we śnie i oskarżali o to, że przez niego nie żyją, albo śniło mu się, że doprowadza do śmierci swoich najbliższych. Zawsze to on był winny tym śmierciom. Widok martwego Rona, Hermiony, Ginny, czy nawet Dumbledore’a, albo Lupina nawet po przebudzeniu przyprawiał go o dreszcze. Po tych snach nie potrafił się nigdy uspokoić.

Susanne natomiast wykańczały ciężkie spotkania z Voldemortem i jego śmierciożercami. Czarny Pan wzywał ją nie tylko na ich lekcje Czarnej Magii, które nie licząc tego, że nauczał ją psychopata, były całkiem użyteczne i z których czerpała satysfakcję, ale także na niektóre spotkania wewnętrznego kręgu. Podczas tych spotkań najczęściej stała nieco z tyłu i uważnie słuchała. Po nich Czarny Pan zatrzymywał ją i objaśniał jej ich działania, których nie rozumiała i zawsze wskazywał jej powody, dla których musiała uczestniczyć w tych spotkaniach. Chciał, aby widziała jak kara śmierciożerców, którzy zrobili coś nie po jego myśli, przez co coś popsuli, albo nagradza tych, którzy dobrze sprawili się w ich misji. Raz musiała nawet patrzeć jak Czarny Pan kara zdrajcę, który przekazywał ministerstwu ich działania. Kara ta nie trwała jednak jednego dnia. Lord Voldemort nie okazywał miłosierdzia zdrajcom. Zdrajca został złapany dwa tygodnie przed końcem wakacji. Od tego czasu był karany, czasem tylko przez Czarnego Pana, a czasem również przez swoich towarzyszy. W takich sesjach tortur Susanne też miała obowiązek uczestniczyć. W ich trakcie korzystała ze wszystkiego czego uczył ją Czarny Pan. Ciężko jej było zmusić się do sprawiania bólu osobie, która nic jej nie zrobiła. Nie znała tego człowieka, był jej zupełnie obojętny, nie zrobił jej nic złego, więc nie miała powodów, aby bez wyrzutów sumienia sprawiać mu ból. Niestety musiała się przełamać. Czarny Pan ją testował, sprawdzał czy się nie zawaha, więc robiła wszystko, aby nie zauważył jak bardzo nie chciała tego robić. Nie zmieniało to faktu, że nie mogła uwierzyć jak można być tak głupim, żeby szpiegować dla ministerstwa, które było coraz bardziej opanowywane przez siły ciemności. Voldemort już w każdym departamencie miał swoich ludzi, i to była kwestia czasu, aż ktoś wykryje szpiega. Wszystko czego się dowiadywała bądź zaobserwowała, a co wydawało jej się przydatne przekazywała Dumbledore’owi. Więc starszy mężczyzna był świadomy, że zdrajca pracujący w biurze aurorów został odkryty, że Czarny Pan planuje jakiś większy atak, w niedługim czasie, a zadaniem Susanne było jak najszybciej poznać wszystkie szczegóły, a także poznawał nazwiska kolejnych osób pracujących dla Voldemorta, których dziewczyna poznawała, lub choćby widziała w Malfoy Manor. Zostawiła dla siebie tylko jej lekcje z Czarnym Panem, gdyż jak twierdziła nie działo się tam nic co miałoby jakkolwiek wpłynąć na działania jasnej strony. Nie potrzebowała umoralniających rozmów z dyrektorem, które na pewno by się odbyły, więc zdecydowanie sobie to odpuściła.

Dokładnie 30 sierpnia ponownie została wezwana do Lorda Voldemorta. Po drodze zastanawiała się co dziś ją czeka, ale nic konstruktywnego nie wymyśliła. Gdy dotarła na miejsce okazało się, że obecny jest cały Wewnętrzny Krąg. Wyglądało na to, że trafiła na jedno z ich spotkań, ewentualnie na sesje tortur, choć miała nadzieję na to pierwsze. Jak zawsze stanęła po lewej stronie Czarnego Pana, jednak musiała się nieco cofnąć z kręgu, który tworzyli śmierciożercy. Wiedziała, że kiedyś miejsce po lewej stronie ich Pana zajmował jej ojciec, ale ona nie miała jeszcze mrocznego znaku, więc jeszcze nie mogła w  pełni zając tego miejsca.

- Dziś ostatecznie rozprawimy się ze zdrajcą. Glizdogonie przyprowadź go – rozkazał Czarny Pan.

Śmierciożercy w ciszy czekali na to, aż Pettigrew wróci ze zdrajcą, jednak Susanne czuła to niezdrowe podniecenie, jakie zapanowało pośród nich. Cieszyli się, że będą świadkami zemsty na zdrajcy. Wreszcie dwóch mężczyzn wkroczyło do pomieszczenia. A raczej jeden z nich ciągnął drugiego. Z przystojnego, dobrze zbudowanego szatyna, którym był jakieś dwa tygodnie temu niewiele zostało. Teraz był to wychudzony mężczyzna, z powyrywanymi włosami, z siniakami, przypaleniami, otwartymi ranami, jak i tymi już zabliźnionymi, widocznymi na całym ciele. Krew pokrywała mu większość ciała, a i jego porozrywane resztki ubrań, które miał na sobie pokryte były krwią i brudem. Nie wyglądał już na niespełna trzydziestolatka. Tortury Czarnego Pana dodały mu co najmniej kilka lat, których już nie będzie miał okazji przeżyć.

- Albercie Davies, zdradziłeś Czarnego Pana. Nie zostanie ci to wybaczone – oznajmił Lord Voldemort pewnym, mocnym głosem. – Dzisiaj zginiesz, i będzie to odpowiednia zapłata za zdradę. – Susanne odniosła wrażenie, że skulony mężczyzna odetchnął z ulgą na te słowa. Miał dość i było to widoczne gołym okiem. Wiedział, że nie przeżyje tego i jedyne o czym marzył była szybka śmierć. – Jedna sesja tortur – zarządził Czarny Pan. – Ma to przeżyć. Dopiero potem chcę go zabić – oznajmił tonem nie znoszącym sprzeciwu po czym usiadł na tronie i obserwował tortury z chorą satysfakcją. Bawiło go to co widział, a i jego śmierciożercy dobrze się bawili, a przynajmniej większość. Młody Malfoy był tu tylko ze strachu, a w jego zaklęciach torturujących Czarny Pan nie wyczuwał finezji, ale w zasadzie nie obchodziło go to. Wiedział już, że chłopak nie nadaje się na śmierciożercę, i że popełnił błąd naznaczając go rok wcześniej. Jednak wiedział, że jeszcze może mu się przydać, a przy okazji był zabezpieczeniem lojalności starszych Malfoy’ów. Po zdradzie Severusa już nikogo nie mógł być pewny, dlatego takie zabezpieczenia były przydatne. Powoli zbliżała się kolej Susanne Snape. Była ostatnia w kolejce. Zajmowała miejsce ojca. Czarny Pan widział jak bardzo jest podobna do niego, a jednak zupełnie inna. Zimna, wyrachowana i ostrożna w stosunku do niego, zupełnie jak Severus, a jednak pełna zaangażowania i rządna wiedzy, którą jej przekazywał, czego jednak nigdy nie wyczuwał w jej ojcu. Fascynowała go. Chciał z niej zrobić idealnego śmierciożercę, w pełni mu oddanego, mrocznego, pomysłowego i przede wszystkim myślącego samodzielnie. Według niego jak na razie idealnie wpasowywała się w jego wyobrażenia. Gdy nadszedł jej czas podała zdrajcy eliksir, przy okazji wyjaśniając zimnym głosem, że zwiększy on wrażliwość jego zakończeń nerwowych. Po czym zaserwowała mu idealnego, według Voldemorta, Cruciatusa. Czarny Pan z zafascynowaniem słuchał głośnego wycia zdrajcy. Przerwała zaklęcie, gdy tylko usłyszała, że krzyki jej ofiary powoli cichną. Nie chciała i nie mogła doprowadzić do jego śmierci. Voldemort wstał.

- Wspaniale. Zadowoliliście mnie. – Posłał swoim śmierciożercom swoją wersję radosnego uśmiechu. – Ale to nie koniec. Wśród nas od kilku tygodni jest jedna osoba, która jednak nie jest w pełni jedną z nas. – Susanne oblały zimne poty. Wiedziała, że to o niej mowa. – Jak na razie sprawia się doskonale – tu dziewczyna zwróciła uwagę, że Bella stojąca po prawej stronie ich Pana obdarzyła ją wrogim spojrzeniem – ale czas najwyższy, aby pokazała nam, że jest godna stania tu na równi z wami. Susanne, zabijesz go teraz – rozkazał patrząc na dziewczynę. – Użyjesz Avady Kedavry – oznajmił tonem nie znoszącym sprzeciwu. Susanne wciągnęła gwałtownie powietrze i zamknęła na moment oczy. Jednak szybko doszła do siebie. Wiedziała już, że będzie musiała chociaż spróbować.

- Panie, ale ja jeszcze nigdy… - Nie pozwolił jej skończyć.

- Więc będziesz miała okazję – stwierdził beznamiętnie. – Potraktuj to jak naszą kolejną lekcję. – Kiwnęła głową w odpowiedzi, a jednak nie była pewna, czy wie co robić. Teraz już Bellatrix patrzyła na nią z chorym rozbawieniem. Kobieta była przekonana, że jej się nie uda. Lord Voldemort jednak postanowił jej pomóc. – Musisz tego naprawdę chcieć. Tak jak przy pozostałych niewybaczalnych. Musi cię wypełnić nienawiść.

Susanne uniosła dłoń, w której trzymała różdżkę i ze złością stwierdziła, że jej ręka drży. Szybko jednak się opanowała, co wyraźnie zadowoliło Voldemorta. Nie wierzyła, że jej się uda, a jednak spróbowała. Zrobiła to co zawsze, gdy zmuszona była rzucać klątwy niewybaczalne. Pomyślała o swoich dwóch panach, a to zawsze podnosiło jej ciśnienie. Gdy tylko wypowiedziała te dwa słowa zamknęła na moment powieki nie chcąc patrzeć na swoją ofiarę. Szybko jednak je otworzyła czując, że zielony promień nie opuścił jej różdżki. Dobrze wiedziała co ją teraz czeka. Kara za niewykonanie zadania. I rzeczywiście, chwilę później dosięgła ją klątwa Cruciatusa wysłana przez Czarnego Pana.

- Widzę, że potrzebna ci większa motywacja – stwierdził i jeszcze raz wysłał w jej stronę niewybaczalną klątwę.

Tego nie była w stanie wytrzymać nieruchomo, więc upadła z bólu na ziemię, a jednak udało jej się powstrzymać okrzyk bólu. Po zakończonej klątwie od razu z trudem podniosła się i stanęła sztywno. Wiedziała, że to nie koniec. Będzie poddawana próbie, aż wreszcie uda jej się zabić tego człowieka. Skierowała swój wzrok w stronę ofiary. Mężczyzna również na nią patrzył. Ich spojrzenia się spotkały. Susanne w oczach tego człowieka ujrzała błaganie, nie o litość, ale o śmierć. Miał dość tortur i jedyne o czym marzył to żeby one się skończyły. Był na tyle świadomy, że wiedział, że tylko zielony promień jest w stanie zakończyć jego cierpienie. Gdy dziewczyna dojrzała to pragnienie śmierci w jego oczach jeszcze bardziej zacisnęła swoje szczęki. Z determinacją ponownie uniosła różdżkę i już wiedziała. Wiedziała, że musi jej się udać. Tylko w ten sposób była mu w stanie pomóc, chciała skrócić jego męki. Ponownie pomyślała o Voldemorcie i Dumbledorze. O tym jak bardzo ich nienawidzi. O tym, że gdyby nie oni, teraz mogłaby spędzać miłe popołudnie w towarzystwie ojca. O tym, że to właśnie przez nich jedynie na cmentarzu może doświadczyć namiastki spotkania z ojcem. Jej ciemne tęczówki, stały się jeszcze czarniejsze, na jej twarzy pojawiło się zdecydowanie i upór. I już wiedziała, że jej się uda. I że za chwilę po raz pierwszy zabije człowieka. W następnej chwili z jej różdżki wypłynął zielony promień, który zakończył cierpienia człowieka, który odważył się zdradzić wielkiego Lorda Voldemorta. Po tym co zrobiła zupełnie wyłączyła się. Działała machinalnie, jak maszyna. Zupełnie nie słyszała, ani nie widziała co się wokół niej dzieje. Nie słyszała pochwały Czarnego Pana, skierowanej w jej stronę. Jego obietnicy, że gdy nadejdzie odpowiedni czas on ją wynagrodzi i oznaczy ją swoim znakiem. Nie słyszała jak rozkazał Glizdogonowi uprzątnięcie ciała, ani jak zakończył spotkanie. Gdy dotarło do niej, że śmierciożercy wychodzą sama ruszyła się z miejsca. Nie zwracała uwagi na to, że Voldemort intensywnie ją obserwuje. Nie do końca wiedząc gdzie się kieruje, chciała stąd jak najszybciej uciec. Nie wiedziała jakim sposobem udało jej się w całości teleportować na Grimmould Place 12, ale gdy tylko się tam znalazła nieprzytomnie rozejrzała się po pustym salonie. Dla niej to co się wydarzyło w Malfoy Manor było najczarniejszym koszmarem i jedyne o czym teraz potrafiła myśleć to, to że to nie koniec. Będzie gorzej. Nadal nie do końca kontrolując swoje ciało odnalazła zapasy alkoholu i usiadła na twardym krześle w kuchni i zaczęła pić.

 

Harry też nie miał dobrego dnia. Coraz bardziej irytowała go ta izolacja, którą Dumbledore nałożył na niego. Teraz w pełni rozumiał Syriusza, który musiał być zamknięty w tym obskurnym domu, i to po dwunastu latach zamknięcia w Azkabanie. Dla jego ojca chrzestnego Grimmould Place 12 musiało być drugim więzieniem. Teraz ten dom był więzieniem Harry’ego, a rolę dementorów, których zadaniem było wykańczanie więźniów, pełniła Susanne Snape. Wieczne sprzeczki i brak bardziej przyjaznego towarzystwa dobijał go. Co prawda jego przyjaciele starali się wpadać do kwatery niemal codziennie, ale jednak te krótkie odwiedziny nie zawsze wystarczały, aby mógł się odrobinę zrelaksować i zapomnieć o tym, że jest praktycznie siłą zamknięty. Nie dostał nawet pozwolenia na wycieczkę na ulicę Pokątną, aby zakupić potrzebne przybory i podręczniki potrzebne na siódmym roku w Hogwarcie. To Remus kupił mu wszystko czego potrzebował. Teraz nigdzie nie jest bezpiecznie. Harry musisz zrozumieć, że najważniejsze jest dla nas twoje bezpieczeństwo. Zdanie to słyszał zdecydowanie zbyt często i przyprawiało go już o mdłości. Z drugiej strony czuł wyrzuty sumienia, że niepotrzebnie to wszystko przeciąga. Wiedział, że prędzej czy później musi dojść do starcia jego i Voldemorta. Im dłużej to trwało tym więcej istnień było narażonych. Zamknięcie w czterech ścianach, brak przyjaznych twarzy i poczucie winy powodowało wzmożenie ilości i intensywności jego koszmarów, które w konsekwencji psuły jego humor w ciągu dnia i powodowało czasem spięcia z przyjaciółmi, kiedy już go odwiedzali. Jednak nie mógł nic na to poradzić, że gdy widział ich twarze we śnie, które krzyczały do niego, że to przez niego trwa wojna, że on jest powodem tych wszystkich śmierci, o których czytali w Proroku, to nie potrafił wykrzesać z siebie pozytywnych emocji. Prawda była taka, że rzeczywiście czuł się powodem, przez którego Voldemort mordował niewinnych ludzi. I stąd właśnie brały się wyrzuty sumienia. Był pewny, że powinien szybciej pokonać Voldemorta i zakończyć ten terror. A jednak wiedział, że nic nie przyspieszy poszukiwania horkruksów, a bez tego nikt nie zwycięży czarnoksiężnika. Najgorszymi koszmarami były jednak te, w których śnił o rodzicach i Syriuszu. To właśnie po tych snach robił wszystko, aby zapomnieć, i to właśnie te sny były tymi, które zapijał często w towarzystwie Susanne. Mimo tego wszystkie codziennie kładł się z nadzieją, że to będzie spokojna nos, choć jedna przespana bez koszmarów. Tego dnia było tak samo. Nie bardzo się przejmował nieobecnością swojej współlokatorki, często znikała i choć zazdrościł jej tego, że może opuszczać to miejsce, to zupełnie nie interesowało go to gdzie się znajduje w danej chwili. Nawet wolał gdy jej nie było, bo nie musiał się martwić, tym, że będzie zmuszony do oglądania niezadowolonych grymasów na jej twarzy, czy do słuchania jej sarkastycznych uwag, które tak go denerwowały. Nie poświęcając ani jednaj myśli pannie Snape położył się do łóżka. Wiedział, że minie jeszcze sporo czasu nim zaśnie, będzie przewracał się z boku na bok, aż wreszcie znudzony organizm zapadnie w niespokojny sen. Tak było i tym razem. Gdy tylko Harry usłyszał kobiecy krzyk, już wiedział, że to będzie najgorszy rodzaj koszmaru jakie mu się śniły. Najgorsze było to, że wiedział, że śni, a jednak nie był w stanie się obudzić.

- Nieeee!!! Tylko nie Harry! – Sekwencja zawsze była ta sama. Najpierw kobiecy krzyk, a potem zielony błysk, który rozświetlał ciemność. I tak widział matkę, która rozpostarła swoje ramiona, aby zasłonić sobą kołyskę, w której znajdował się mały czarnowłosy chłopiec. On sam. Aż wreszcie padała martwa. W jego śnie jednak zaklęcie się nie odbijało w stronę Lorda Voldemorta. Czarnoksiężnik zawsze w tym momencie zwracał się do niego wnikając w niego swoimi czerwonymi oczami.

- To twoja wina Harry Potterze. To przez ciebie oni nie żyją. To przez ciebie ich zabiłem. – Potem znikał, a Harry musiał patrzyć na swoją martwą matkę. Gdy tylko był w stanie się poruszyć nagle przenosił się do przedpokoju, w którym był zmuszony patrzeć na swojego martwego ojca. W jego dłoni nadal tkwiła różdżka, a na twarzy widoczny był wyraz bólu. Jedyne o czym Harry wtedy myślał to było to, że to jego wina. Gdy już zbliżał się do moementu, że nie był w stanie patrzeć na martwych rodziców przenosił się do Demartamentu Tajemnic w Ministerstwie Magii, i już wiedział co za chwilę się stanie. Dobiegł go głośny śmiech czarnowłosej, szalonej kobiety. Gdy tylko się pojawiał, Bellatrix Lestrange unosiła różdżkę i wysyłała w swojego znienawidzonego kuzyna, zielony promień Avady Kedavry, który rozświetlał komnatę w akompaniamencie jej szalonego śmiechu. Gdy Syriusz zniknął za zasłoną, uspokajała się, i tak jak wcześniej Voldemort zwracała swój wzrok na Harry’ego.

- Zabiłam Syriusza Blacka – zapiała z szerokim uśmiechem. – Gdybyś nie był na tyle głupi, żeby się tu zjawiać, pewnie nie miałabym szansy go zabić. Dzięki Harry – zakończyła niemal przyjaznym tonem. Niemal, bo szaleństwo wciąż przebijało się w jej głosie. Wtedy Harry zamknął powieki mając nadzieję, że to zaraz się skończy. Że tym razem, chociaż ten jeden jedyny raz, jego koszmar skończy się wcześniej. Niestety to były złudne nadzieje.

Nagle widok przysłoniła mu ciemność. Zupełnie nic nie widział. Miał wrażenie, że znajduje się w pustce. Wreszcie ujrzał cienie trzech osób, gdy się zbliżyły rozpoznał w nich rodziców i Syriusza. Chciał do nich podejść, poczuć chociaż odrobinę bliskości, chociaż we śnie móc przytulić się do matki. Jednak ich wyraz twarzy trzymał go w miejscu. Patrzyli na niego z obrzydzeniem. Jedynym uczuciem, które ujrzał w ich oczach była nienawiść. Chciał zniknąć, nie patrzeć na to, a jednak jedyne co widział to te nienawistne spojrzenia.

- Ty głupi chłopaku. Przez ciebie nie żyję. Jak mogłeś być tak naiwny. Przez to musiałem cię chronić. Żałuję, że to mnie twoi rodzice wybrali na ojca chrzestnego. Twoja wina. – Słowa Syriusza sprawiały, że jego serce rozrywało się na kawałki. Wiedział, że to jeszcze nie koniec jego cierpień. Nie chciał ich słuchać, ale był zmuszony.

- Przez ciebie on pojawił się w naszym domu. Chciałem chronić Lily. Dla niej zrobiłbym wszystko. Żałuję, że się urodziłeś. Żałuję, że cię nie oddaliśmy, gdy poznaliśmy przepowiednie. Twoja wina. – Słowa ojca powodowały łzy, które płynęła po jego policzkach. Nie potrafił ich zatrzymać, gdy ojciec twardym głosem się go wyrzekał. Jednak wiedział, że najgorsze jeszcze przed nim.

- Nienawidzę cię. Przez ciebie on zabił Jamesa, przez ciebie umarłam ja. Mieliśmy być szczęśliwi we dwoje. Ty wszystko zepsułeś. Żałuję, że cię urodziłam. Żałuję, że cię osłoniłam. Przynosisz nieszczęście na ten świat. Twoja wina. – Słowa matki powodowały, że chciał zniknąć. Umrzeć. Nie chciał być ciężarem dla nikogo. Nie chciał być powodem kolejnych nieszczęść.

- Twoja wina. Nienawidzę cię. – Słowa te wydobywały się z trzech gardeł i przeplatały się ze sobą. W spojrzeniach trójki ludzi nie widział ani jednego pozytywnego uczucia. Nie kochali go, wręcz nienawidzili. I wiedział, że mają rację. Nie były to bezpodstawne oskarżenia. Był winny. To była jego wina. To wszystko była jego wina. Wreszcie się obudził. Przerażonymi oczami rozglądał się dookoła. Na policzkach czuł łzy, a mokra koszulka przykleiła się do jego ciała. Zaczął głośno oddychać próbując pozbyć się widoku rodziców i Syriusza sprzed oczu. Wciąż ich widział. Ich gniewne, oskarżające spojrzenia prześladowały go i wiedział, że będą go prześladować przez kolejne godziny. Teraz nie było szans, że zaśnie z powrotem. Nadal ciężko oddychając zszedł z łóżka i skierował się do kuchni, aby napić się wody.

Tam jednak niespodziewanie spotkał Susanne Snape. Siedziała na twardym krześle przy małym stole w kuchni, na którym w równym rządku stało kilka butelek ognistej whisky. Jedną z butelek trzymała w dłoni, i po chwili Harry przekonał się, że nie tylko on miał dzisiaj ciężką noc. Dziewczyna piła alkohol prosto z butelki, nie przejmując się jego towarzystwem. Nie zaszczyciła go nawet jednym spojrzeniem. Jej ręce trzęsły się jak alkoholikowi na odwyku. Ledwo utrzymywała butelkę, a jednak Harry widział, że opróżniła już połowę pierwszej butelki. Szybko doszedł do wniosku, że szklanka wody to nie jest to co mu pomoże. Usiadł obok dziewczyny na drugim krześle. Uznał, że póki jeszcze jest w stanie to przywoła więcej zapasów alkoholowych i chwycił drugą butelkę. Nie przejmował się szkłem. Potrzebował jak najszybciej zapomnieć. Susanne nadal nie zwracała na niego uwagi. Nie był pewny czy jest w ogóle świadoma jego towarzystwa. Jednak nie przejmował się tym. Rozmowa to nie było to czego potrzebował. Miał zamiar upić się do nieprzytomności, aby wreszcie usnąć bez męczących go koszmarów, aby nie widzieć przed oczami nienawistnych spojrzeń rodziców.

Pili, by zapomnieć. Pili, by nie myśleć. Pili, by przestać czuć. Oboje byli równie roztrzęsieni, i oboje ostatnie czego chcieli to rozmowa o tym. Nie byli w stanie rozmawiać o czymkolwiek, więc siedzieli w ciszy i po prostu pili. Jeden łyk za drugim. Jedna butelka za drugą. Dość szybko zaczęli odczuwać skutki, jednak nadal nie przejmując się tym pili. Na zewnątrz zaczęło się rozjaśniać, gdy Susanne z niespotykaną energią wstała z krzesła i z krzykiem rzuciła w połowie opróżnioną butelką w ścianę kuchni.

- Gówno to dało! – Harry chyba pierwszy raz słyszał w jej głosie tyle emocji, mimo, że jej głos był już bardziej pijackim bełkotem. Szybko musiała się chwycić brzegu stołu, aby nie stracić równowagi. Nie była w stanie wypić nawet łyka więc, gdyż to z pewnością skończyłoby się wizytą w toalecie. Dlatego potykając się co chwilę ruszyła przed siebie. Harry widząc to doszedł do tych samych wniosków co dziewczyna i wziął z niej przykład. Oboje próbowali dojść do własnych sypialni, jednak szło im to bardzo opornie. Mimo to powoli poruszali się do przodu.

- Tym razem nie bardzo udało mi się zapomnieć – oznajmił Potter zatrzymując się przy drzwiach jednego z pokoi gościnnych i próbując złapać równowagę.

- Witaj w klubie – stwierdziła i złapała swojego pijanego towarzysza za ramie, aby również uniknąć bliskiego spotkania z podłogą. Nagle zaśmiała się do siebie, gdy coś jej się przypomniało. Nie myśląc co i do kogo mówi odezwała się sepleniąc. – Ale wiesz, wydaje mi się, że kiedyś kiedy mój ojciec chciał zapomnieć o czymś naprawdę strasznym to poszedł na dziwki. I nie był to chyba jedyny raz – wybełkotała.

- Tylko, że my nie mamy tu żadnej dziwki, która by się nadawała. – Harry’emu też udzielił się niespodziewanie wesoły humor dziewczyny. Chociaż gdyby oboje byli trochę bardziej trzeźwi w życiu nie wypowiedzieli tych słów.

- To może być problem, ale może wymyślimy jakąś alternatywę.

Kolejnego dnia ani Susanne, ani Harry, nie mogli sobie przypomnieć jakim sposobem wylądowali razem w jednym z wolnych pokoi, co doprowadziło do tego, że obudzili się leżąc obok siebie całkowicie nadzy przykryci jedną kołdrą, czy też które z nich wykonało pierwszy krok. Właściwie niewiele pamiętali, a jednak to czego oboje byli pewni to, to że naprawdę uprawiali seks. I chociaż żadne z nich nie przyznało tego głośno był to całkiem satysfakcjonujący seks, dzięki któremu rzeczywiście zapomnieli o swoich demonach z dnia poprzedniego.

- O kurwa! – Były to pierwsze słowa, które wykrzyczała Susanne po przebudzeniu, gdy ujrzała nagie ramie Pottera zaraz przy swojej twarzy. Chwile później dojrzała resztę ciała chłopaka i wspomnienia nocy wróciły do niej natychmiastowo. Zakryła swoją twarz dłońmi nie wierząc, że doszło do czegoś takiego. Jej okrzyk spowodował, że chłopak również się obudził. Rozglądał się po pokoju błędnym wzrokiem. Nie widział zbyt wyraźnie, bo jeszcze nie udało mu się zlokalizować okularów, a jednak od razu zorientował się w sytuacji.

- Co myśmy…? Jak to się stało? – mruknął zachrypniętym, jeszcze zaspanym głosem.

- Mnie nie pytaj. Nie wiele pamiętam – odpowiedziała nie odsłaniając twarzy. Cisza jaka między nimi zaległa była ciężka do zniesienia. Nie wiedzieli co powiedzieć, co zrobić. Jak się zachować po tym co zrobili. – Ja pierdole, co nam odpieprzyło? – westchnęła ze zrezygnowaniem. Jednak nie pasowało do niej takie leżenie i rozmyślanie. Postanowiła działać. Dlatego podniosła się z łóżka, zawinęła w kołdrę, którą byli przykryci, i wstała nie zwracając zupełnie uwagi na wzburzonego chłopaka, którego właśnie odkryła. Nawet na niego nie spojrzała wychodząc. W drodze do swojego pokoju ułożyła już sobie plan działania. Po pierwsze eliksir przeciwbólowy, potem zimny prysznic, a na koniec obowiązkowo laboratorium eliksirów. Nie pozwalając sobie na zbędne rozmyślania realizowała swój plan. Gdy wylądowała w laboratorium skierowała się najpierw do małej biblioteczki stojącej w rogu pomieszczenia. Szybko odnalazła księgę z medycznymi eliksirami i położyła ją na stole roboczym. Szybko w spisie treści znalazła eliksir antykoncepcyjny i otworzyła na odpowiedniej stronie. Postępując zgodnie z instrukcjami w książce już w piętnaście minut stworzyła wywar, który od razu przelała do trzech małych fiolek, po czym jedną od razu opróżniła. Dwie kolejne miała wypić co kolejną dobę. W duchu dziękowała temu, że jest czarownicą, i że istniał tak szybki sposób, aby przeciwdziałać skutkom ich głupiego zachowania z poprzedniej nocy. Teraz wykąpana, bez bólu głowy i bez obawy zajścia w ciąże mogła skonfrontować się z Potterem. Zeszła do kuchni chcąc zrobić sobie kawę i tam właśnie napotkała na swojego współlokatora. Od razu postanowiła przejść do rzeczy.

- Potter, musimy pogadać. – Chłopak spojrzał na nią z bólem widocznym na twarzy. Stał opierając się o blat, trzymając w ręku filiżankę z kawą.

- Tak – oznajmił zadziwiająco pewnie jak na stan w jakim był. Susanne zauważyła, że też już był po prysznicu, ale w porównaniu do niej nie wziął jeszcze eliksiru przeciwbólowego. Może dlatego, że do tej pory to zawsze ona mu go dawała. – Szczególnie, że po tym co zrobiliśmy, ty możesz… No wiesz… - Nie potrafił dokończyć tego co chciał powiedzieć. Odkąd się obudził przerażała go ta myśl, i nie chciał jej wypowiadać na głos. – Nie bardzo pamiętam, ale wątpię, abyśmy się zabezpieczali jakkolwiek. – Susanne postanowiła nie męczyć go zbyt długo, i od razu wyjaśniła, że ten problem mają już głowy.

- Potter, po pierwsze, tym już się zajęłam. Na nasze szczęście istnieją eliksiry, które bardzo dobrze działają po takich wyczynach jak nasze wczoraj. Nie musisz się tym już przejmować, w porównaniu do mugolskich sposobów, ten eliksir działa stuprocentowo. Po drugie, nie wiem co nam wczoraj odbiło, ale to nic nie znaczyło. Niezły sposób na zapomnienie, ale to się już nie powtórzy i nie chcę żebyś sobie wyobrażał nie wiadomo co. – Na te słowa Harry prychnął z oburzeniem. Chciał o tym jak najszybciej zapomnieć, i zdecydowanie nie musiała mu mówić, że to się nie powtórzy. Sam nie miał zamiaru do tego dopuścić. – Po trzecie i najważniejsze nikt ma się o tym nie dowiedzieć. I tutaj nie żartuję – oznajmiła groźnie. – Jeśli piśniesz komuś choćby słówko to cię wykastruję.

- Nie jest to powód do chwalenia się, więc nie martw się o to. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego – warknął.

- Cieszę się, że się rozumiemy. – Susanne zadowolona podeszła do ekspresu i zrobiła sobie swoją ulubioną kawę. Nie chciała przebywać dalej w towarzystwie bruneta, dlatego z pełnym kubkiem ruszyła do swojej sypialni. Zanim jednak wyszła odwróciła się jeszcze w stronę chłopaka i wyjęła z kieszeni eliksir przeciwbólowy. – Potter, refleks – rzuciła do niego fiolkę i wyszła nie zwracając już na nic uwagi.

Susanne wiedziała, że musi spotkać się z Dumbledorem, aby poinformować go o śmierci zdrajcy, jednak najpierw musiała trochę ochłonąć. Niestety nie było jej to dane. Pól godziny później Dumbledore sam pojawił się na Grimmould Place 12. I najwyraźniej do niej również miał sprawę, gdyż została przez niego zawołana. Wzdychając ciężko ruszyła do salonu.

04 września 2022

ROZDZIAŁ 8: KAC MORALNY

  

Kolejnego ranka Susanne obudził mocny ból głowy. Przez chwilę leżała z zamkniętymi powiekami, próbując sobie przypomnieć dlaczego doskwiera jej taki ból, i dlaczego jest jej tak niewygodnie, jednak nic to nie dało. Ale gdy tylko otworzyła oczy wszystko wróciło. Alkohol, Potter, jeszcze więcej alkoholu i jej wynaturzenia. Na tę myśl zerwała się szybko z kanapy, czego natychmiastowo pożałowała. Usiadła z powrotem trzymając się za bolącą głowę. Dostrzegła Pottera półleżącego na fotelu. Spał nieprzytomny z przekrzywionymi okularami i nic nie zwiastowało, aby miał się zaraz obudzić. Susanne nie chciała z nim teraz rozmawiać, dlatego było jej to na rękę. Po kilku chwilach wreszcie zwlekła się z kanapy i skierowała prosto do łazienki. Zimny prysznic sprawił, że zaczęła trzeźwo myśleć. Potrzebowała pomyśleć, a zimna woda zawsze ją uspokajała. Sama nie wiedziała co ją wczoraj pchnęło do tej opowieści. Z początku miała zamiar się po prostu upić, aby zapomnieć, a gdy tylko doszła do wniosku, że to nie rozwiązuje jej problemów, gdzieś w momencie skończenia pierwszej butelki, Potter się do niej odezwał. Miała nadzieję, że chwila rozmowy sprawi, że zajmie myśli czymś innym. I tak się właśnie stało, ale Susanne kompletnie nie sądziła, że ta rozmowa potoczy się w tym kierunku. Odkąd Potter został przeniesiony do Kwatery widziała, że nie czuje się dobrze w tym domu, że coś go dręczy. I wczoraj okazało się, że miała rację. Tęsknił za swoim ojcem chrzestnym, poprzednim właścicielem Grimmauld Place 12. Gdy to do niej dotarło, poczuła, że Potter jest jedną z niewielu osób, która może ją rozumieć. Ona również tęskniła. Chociaż starała się nie dopuszczać do siebie tego uczucia. Tak było łatwiej. Poprzedni wieczór był tym momentem, gdy ściągnęła na chwilę tę maskę chłodu. Wiedziała, że to głównie whisky się do tego przyczyniła, co nie zmieniało faktu, że Potter ujrzał ją z trochę innej strony niż do tej pory. Mimo tego Susanne czuła się lżej, niż do tej pory. Prawda była taka, że miała kaca moralnego, ale nie był on spowodowany samą historią, którą opowiedziała dzień wcześniej. Samo to, że ją z siebie wyrzuciła było oczyszczające. Mimo tego kim byli jej rodzice, była z nich dumna i nie przeszkadzało jej, że ktokolwiek o tym będzie wiedział. Uwierało ją tylko to, że Potter mógł ujrzeć w niej człowieka, a nie zimną sukę, na którą do tej pory się kreowała. Aż uśmiechnęła się do siebie na to określenie, wiedziała, że wielu ludzi ją tak określa, ale ona czasem nawet lubiła w sobie tą cechę. Nie potrzebowała tego, aby akurat Harry Potter znał ją z bardziej prywatnej strony. Byli po jednej stronie w zbliżającej się wojnie, ale na tym ich kontakty miały się skończyć. To Dumbledore jak zwykle wmieszał się w jej sprawy rozkazując jej, aby tu zamieszkała i była niańką Pottera. Była to kolejna rzecz, za którą nienawidziła starszego mężczyzny. Lista tych rzeczy na jej nieszczęście cały czas się wydłużała. Nie chcąc jednak myśleć o tym starcu wróciła myślami do poprzedniego wieczora. I wreszcie doszła do jedynego słusznego wniosku, że zupełnie nie obchodzi ją opinia Pottera na jej temat. Niech myśli sobie co chce, ale ona nie miała zamiaru się zmieniać. Z tym postanowieniem wyszła spod prysznica, gdyż zaczęło jej się robić zimno. Niemal od razu owinęła się w puchaty ręcznik, a następnie chwyciła różdżkę, aby przywołać do siebie czyste szaty. Wreszcie, gdy się ubrała mogła skierować się do laboratorium, aby wyleczyć się z tego przeklętego bólu głowy. Jak tylko wypiła eliksir przeciwbólowy od razu poczuła się jak nowonarodzona. Po chwili zastanowienia chwyciła jeszcze jedną fiolkę i ruszyła do salonu. Tam mogła zobaczyć na trzeźwo ile wczoraj wypili. Musiała przyznać, że mieli niezły spust. Jednym machnięciem różdżki zniknęła puste butelki i brudne szklanki. Drugim uporządkowała kanapę, na której spała. Aż wreszcie spojrzała na swojego współlokatora. Wyglądał co najmniej marnie, ale mało ją to interesowało. Położyła tylko na stoliku wzięty z laboratorium eliksir przeciwbólowy i wyszła. Miała na dziś plany. Najpierw jakaś kawiarnia i dobra mocna, czarna i bardzo słodka kawa, czyli taka którą najbardziej lubiła, a potem cmentarz. Miała zamiar spędzić tam cały dzisiejszy dzień.

Harry Potter obudził się godzinę później, i również na początku próbował zrozumieć jakim sposobem można w ogóle istnieć z takim bólem głowy, a właściwie całego ciała. Gdy uchylił powieki natychmiastowo poraziło go słońce wpadające przez okna. Gdy doszedł do siebie i mógł wreszcie określić co robi w takim położeniu, podniósł się z niewygodnego fotela, na którym spał, i naprawdę poczuł wszystkie kości i mięśnie, nawet te o których nie miał pojęcia. Wyciągnął się trochę, ale niestety każdy ruch powodował nowe fale bólu. Poprawił sobie przekrzywione okulary, aby móc się rozejrzeć. Ze zdziwieniem ujrzał brak jakichkolwiek pozostałości poprzedniego wieczora. Nie było ani Susanne, ani resztek ich wczorajszych zapasów. Wręcz panował tu porządek, więc Harry doszedł do wniosku, że Snape musiała już dojść do siebie i posprzątała tu. Swój wzrok skierował na małą buteleczkę. Gdy się jej bliżej przyjrzał, doszedł do wniosku, że jest wypełniona jakimś eliksirem. Niestety nie była opisana, znaczy się była, ale w nieznanym Harry’emu języku. Dolorem Reliever Ius*. Nie był w stanie tego przetłumaczyć, gdyż nie wiedział nawet w jakim języku było to napisane, ale sądząc po tym ile wypili, Snape nie mogła czuć się wiele lepiej od niego, a on teraz jedyne o czym marzył to pozbyć się tego uporczywego bólu głowy. Tak więc doszedł do wniosku, że jego niechciana współlokatorka zostawiła mu coś co miało pomóc mu pozbyć się przeklętego kaca. A przynajmniej taką miał nadzieję. Przez chwilę jeszcze zastanowił się czy ufa dziewczynie na tyle, aby wypić coś niezidentyfikowanego, co najwyraźniej pochodziło z jej zapasów. Uczciwie przyznał, że nie ufał jej ani trochę, ale wierzył, że nie chce go otruć. Co prawda nie dlatego, że nie chciała mu zrobić krzywdy, ale raczej użyłaby czegoś z czym nikt by jej nie powiązał. Z tą myślą wypił całą fiolkę. Z wahaniem przełknął chłodny lekko słodkawy płyn, jednak po chwili uśmiechnął się z ulgą. Ból głowy ustąpił natychmiastowo, a on ze zdziwieniem stwierdził, że nigdy jeszcze nie pił tak smacznego eliksiru leczniczego. Teraz wreszcie gdy mógł pomyśleć logicznie uznał, że musi się wykąpać. Tak, gorący prysznic, to było coś czego potrzebował. Zawsze ten moment gdy spływała po nim gorąca woda, był idealnym momentem na przemyślenia. A miał o czym myśleć. Poprzedni wieczór potoczył się tak jak nigdy by się tego nie spodziewał. Przez te kilka godzin Snape wypowiedziała w jego kierunku więcej słów niż przez kilka dni, które tu razem spędzili. Musiał przyznać, że miał moralnego kaca. Nie dlatego, że w ogóle prowadził konwersację ze Snape, ale dlatego, że miał wrażenie, że zmusił ją do opowiedzenia mu historii, którą w normalnych warunkach, by się z nim nie podzieliła. Gdy tylko usłyszał o tym, że jej matka pochodzi z rodziny Blacków, chciał wiedzieć o niej wszystko, a w szczególności o jej powiązaniach z Syriuszem. Co prawda miał nadzieję, że w całej tej historii Syriusz będzie miał większy udział, chociaż jak teraz o tym myślał, to miał ochotę popukać się po czole nad swoją głupotą. Syriusz i ojciec Snape byli wrogami, nienawidzili się, więc logicznym było, że dziewczyna nie miała żadnych kontaktów z jego ojcem chrzestnym. A jednak usłyszał o innych członkach rodziny Syriusza. Andromeda, jego kuzynka i matka Tonks. Alphard, wujek, o którym opowiadał mu Syriusz, według jego słów odwrócił się od rodziny i przepisał mu część swojego majątku. Teraz, gdy o tym pomyślał, wydawało mu się niedorzeczne, że mogła istnieć osoba, która jednocześnie była dziadkiem Susanne Snape, córki śmierciożercy, a raczej szpiega, poprawił się szybko, oraz wujkiem Syriusza, po którym jego ojciec chrzestny odziedziczył część majątku, tylko dlatego, że byli wyrzutkami w czarnomagicznym rodzie Black. Szybko jednak porzucił myśli o nieznanym mu mężczyźnie, wracając do wieczora spędzonego w towarzystwie jego wnuczki. Nie wiedział dlaczego dziewczyna tak się przed nim otworzyła. Na pewno nie planowała tego, a alkohol pomógł jej podjąć taką, a nie inną decyzję, ale jednak on czuł się z tym niekomfortowo. Snape była nieobliczalna. Normalnie zachowywała się jak zimna suka i zdążył się już przyzwyczaić do takiego zachowania, a także nauczył się na nie reagować. Teraz jednak nie wiedział jak dziewczyna będzie się zachowywać i to sprawiało, że on również nie wiedział jak się zachować. Gdy poczuł jak mocno już ma pomarszczoną skórę od gorącej wody uznał, że nie wymyśli nic co by mu pomogło poczuć się lepiej, więc uznał, że zachowa się tak jakby się nic nie stało. W końcu jeśli Snape będzie miała jakiś problem, będzie musiała sama go rozwiązać. Z tą myślą wyszedł spod prysznica prosto w mocno zaparowaną łazienkę. Szybko się ubrał i wreszcie poczuł się dobrze. Po poprzednim wieczorze nie było już żadnych fizycznych skutków, więc z zadowoleniem skierował się do kuchni, aby zrobić sobie kawę. Gorzka zabielana mlekiem kawa to było to co ostatnio dość mocno polubił. Gdy napawał się zapachem świeżo zrobionej kawy usłyszał dźwięki dochodzące z salonu. Właśnie przez kominek przenieśli się tu jego przyjaciele. I już wiedział, że przez resztę dnia nie będzie się nudził. Spędzi miłe popołudnie w towarzystwie ludzi, którzy zawsze potrafili poprawić mu humor. Z nikłym uśmiechem skierował się do salonu.

Tak jak sobie obiecali, zarówno Susanne, jak i Harry nie wracali do tematu ich małej „imprezy”. Zachowywali się jak gdyby nigdy nic. Nadal jak tylko mogli omijali się szerokim łukiem. Ich dni mijały powoli, a ani nadal oddawali się swoim zajęciom. Od czasu do czasu ktoś z Zakonu pojawiał się w kwaterze, jednak najczęściej były to krótkie wizyty. Kilka dni później wieczorem Susanne dostała wezwanie, dlatego szybko zebrała się w sobie i teleportowała do Malfoy Manor. Po raz kolejny pojawiła się przed obliczem Czarnego Pana. Była ciekawa co takiego dla niej dzisiaj przygotował. Pewnie znowu będzie ją wypytywał o Pottera, a ona znowu nie będzie miała dla niego nic ciekawego, ani ważnego. Bo niby co mogła przekazać swojemu panu, że upiła ostatnio Pottera i dowiedziała się, że chłopak tęskni za Blackiem. Jak zwykle uklękła przed Czarnym Panem i czekała na pozwolenie, aby wstać. W sali nie było nikogo więcej. Wreszcie wstała, jednak Voldemort nie wdrażał jej w cel wizyty. Tak więc stała dumnie z wysoko uniesioną głową i czekała, a mężczyzna okrążał ją w ciszy. Stanął za nią, na tyle blisko, że czuła na karku jego oddech, a Susanna poczuła dreszcze niepewności. Jednak nie okazała tego.

- Zaplanowałem dzisiaj dla ciebie kolejną lekcję – wysyczał Voldemort. Susanne od razu pomyślała o poprzedniej lekcji, która tak nią wstrząsnęła. – Ostatnia nasza lekcja była krótka, ale zakończyła się bardzo obiecująco. – Jak widać on również myślał o tym samym. – Chcę cię dzisiaj nauczyć wielu przydatnych klątw.

- Panie, jak wiesz nauka od ciebie to dla mnie zaszczyt – powiedziała z uwielbieniem.

Lekcja ta nie była taka jak się tego Susanne spodziewała. Po swoich dwóch pierwszych lekcjach sama nie wiedziała czego się spodziewać. Bała się momentu, kiedy Czarny Pan zdecyduje, że nadszedł czas, aby nauczyć ją ostatniego zaklęcia niewybaczalnego. Nie wiedziała jak sobie z tym poradzi. Jednak teraz okazało się, że to nie był ten moment. Przez kolejne godziny mężczyzna uczył ją klątw czarnomagicznych. Ten czas przypominał jej lekcje Czarnej Magii, w których uczestniczyła w Durmstrangu, tylko był dużo bardziej intensywny, a jej aktualny nauczyciel używał bardziej zdecydowanych metod. Dużo bardziej zdecydowanych. Zamiast wystawiania złych ocen karał Cruciatusami. Dzięki czemu Susanne miała dużo większą motywację. Nauczył ją zaklęcia przeklętej bariery, strachu, halucynacji, czy też bardzo przydatnego zaklęcia iluzji.

- Jesteś bardzo utalentowana, Susanne – syknął do niej Czarny Pan. – Idealny materiał na mojego Śmierciożerce. – Był wyraźnie zadowolony, a Susanne nie była pewna czy ją to bardziej przeraża, czy cieszy. Bez względu na swoje uczucia uśmiechnęła się dumnie na jego słowa.  

- Panie, twoje słowa to dla mnie największe wyróżnienie.

- Mam taką nadzieję, Susanne. Pamiętaj, że twoje zaangażowanie i oddanie naszej sprawie będzie nagrodzone tylko jeśli będziesz mi w pełni wierna – wysyczał i ponownie stanął za nią. Nie była to pozycja, w której Susanne czuła się komfortowo, a Voldemort wiedział o tym. Cały czas ją testował.

- Panie, jestem ci wierna i zawsze będę – powiedziała, ale wiedziała, że samo to go nie przekona. – I ty panie, dobrze o tym wiesz – dodała z całą pewnością i bezczelnością, którą potrafiła z siebie wykrzesać. Czarny Pan zaśmiał się zimno na te słowa.

- Zadowalasz mnie, Susanne. Zdecydowanie mnie zadowalasz – oznajmił z ekstazą. – Dzisiaj chcę cię jeszcze nauczyć jednej klątwy. – Kiedy on był zadowolony to Susanne zaczynała czuć trwogę. Bała się, że nadszedł ten czas, którego się obawiała. – Szatańska Pożoga. – Niemal odetchnęła z ulgą na te słowa. Czarny Pan jednak nadal za nią stał i wzbudzał w niej niepewność. – Wiesz co to za klątwa?

- Tak, panie. Jednak nie miałam okazji się jej nauczyć.

- Nadrobimy to – stwierdził. – Szatańska Pożoga jest klątwą, którą rzucamy tylko niewerbalnie – zaczął swój wykład ponownie przez cały ten czas ją okrążając. Opowiadał o sposobie rzucania, naturze klątwy i jej użyciu. Mówił z fascynacją i uniesieniem, a Susanne miała wrażenie, że mężczyzna wyciąga z tej lekcji ogrom satysfakcji. Po tym nadszedł czas na część praktyczną i wtedy stało się coś czego Susanne się nie spodziewała. Czarny Pan stanął za nią i złapał za jej uniesioną dłoń z różdżką. Wzdrygnęła się z zaskoczeniem, na co mężczyzna parsknął z chłodnym rozbawieniem. – Rozluźnij się. Musisz się skupić, bo jeden mały błąd może spowodować zniszczenie, a gdybyśmy zniszczyli tę piękną salę to Lucjusz by nam tego nie wybaczył. – Susanne odetchnęła głęboko, zamknęła na moment oczy, aby się pozbierać i przyzwyczaić do dotyku chłodnej dłoni na swojej. – Pierwszy raz pomogę ci rzucić tę klątwę – oznajmił i jeszcze pewniej chwycił jej dłoń. – Jesteś gotowa? – To był pierwszy raz, kiedy Czarny Pan zapytał o to. Do tej pory nie liczył się z jej potrzebami, chociaż Susanne musiała przyznać, że nauczycielem był świetnym, pomijając oczywiście jego sposoby karania. Teraz natura klątwy wymagała od niej pełnego skupienia, dlatego używając oklumencji oczyściła swój umysł ze zbędnych myśli.

- Jestem gotowa – odpowiedział po chwili, gdy już uspokoiła wszystkie swoje emocje, pozostawiając jedynie determinację i skupienie.

- Tak jak przy niewybaczalnych, aby wytworzyć ognistego ducha musisz tego chcieć. Nie potrzebna nam tu żadna inkantacja. Musisz pchnąć całą swoją magię i całą swoją nienawiść w różdżkę, z której wyłoni się twój demon. – I Susanne zrobiła tak jak kazał jej Czarny Pan. Zamknęła oczy i wypuściła z siebie wszystkie negatywne uczucie, które w sobie miała. Nie musiała się nawet zbytnio wysilać, bo w ciągu ostatnich paru tygodni życie doświadczyło ją na tyle, że niemal co dzień obcowała ze swoją nienawiścią. Otworzyła powieki, a jej oczy stały się jeszcze czarniejsze niż do tej pory. Czuła jak Czarny Pan rusza jej dłonią, aby zrobić nią wymagany ruch. – Teraz – szepnął do jej ucha. – Wypuść to z siebie teraz. – I tak zrobiła, a na końcu jej różdżki właśnie w tej chwili zaczęła tworzyć się kula ognia. Na początku była mała, jednak rosła w zastraszającym tempie. Z czasem zaczęła ona przybierać konkretny kształt. Susanne nie mogła uwierzyć, że jej zaklęcie przybrało formę ognistego smoka. Wiedziała, że smok uważany jest za symbol potęgi i mocy, ale też wiedzy i mądrości, a jednocześnie był zapowiedzią czegoś wielkiego. Susanne nie czuła się na siłach, aby zapanować nad tak potężnym magicznie zwierzęciem. Gdy naszła ją ta obawa poczuła wzmocniony uścisk Voldemorta. On chwilę przed nią poczuł, że traci panowanie nad klątwą. Susanne wzięła głęboki oddech i zreflektowała się. Jeśli była w stanie wyczarować klątwę, która przybrała formę smoka, to na pewno będzie w stanie go oswoić i opanować. Zyskała pewność siebie, której jeszcze przed chwilą jej brakowało. Uwolniła się z uścisku swojego pana i obróciła dookoła siebie kierując ognistym smokiem, który obleciał całe pomieszczenie. Mężczyzna zauważył, że jest już w stanie panować nad klątwą, dlatego jej na to pozwolił. Wreszcie gdy już nacieszyła się tą władzą, jaką daje opanowanie własnego demona, zaczęła wyciszać emocje, które nią zawładnęły. Smok zaczął zmniejszać swoje rozmiary, aż wreszcie całkowicie znikł. Susanne nie mogła uwierzyć, że dokonała tego. Opanowała tak potężną klątwę. Nie przejmowała się tym, że jest to czarna magia w swojej czystej postaci. Według niej tylko ktoś kto potrafił zachować równowagę między czarną, a białą magią mógł się określać jako prawdziwie potężny czarodziej. Jej twarz rozświetlił dumny uśmiech, była niezwykle zadowolona z siebie. Ponownie obróciła się dookoła siebie, jednak nie sądziła, że zaraz za nią stał Czarny Pan. Był blisko, jak dla niej zdecydowanie zbyt blisko. Chciała się wycofać, ale jej na to nie pozwolił, Chwycił ją za brodę unosząc jej twarz odrobinę wyżej.

- Jestem z ciebie zadowolony. Naprawdę zadowolony – oznajmił gładząc jej policzek zimnym, długim palcem. – Pracuj tak dalej, a zajdziesz w moich szeregach dalej niż ktokolwiek do tej pory – wysyczał. Nie czekał na jej odpowiedź, bo niemal natychmiast dodał – możesz odejść. – Skorzystała z propozycji, wcześniej dziękując mu za lekcję.

Gdy wyszła z terenów Malfoy Manor odetchnęła głęboko. Nie chciała jeszcze wracać na Grimmauld Place. Nie czuła się gotowa, więc stałą tak na świeżym powietrzu patrząc w rozgwieżdżone niebo. Nie tego się spodziewała przychodząc tutaj. Czarny Pan był nieobliczalny, i to wiedziała już od dawna, ale teraz przekonywała się o tym na własnej skórze. Był z niej dzisiaj bardzo zadowolony. Odczuła to i nie było to dla niej komfortowe. Zadowolenie Czarnego Pana nie było łatwym osiągnięciem, ale dla śmierciożercy powinno być to nagrodą samą w sobie. Ona jednak była inna niż reszta śmierciożerców. Jednocześnie czuła odrazę i nienawiść do tego człowieka, ale też satysfakcję, że to ją naucza największy czarnoksiężnik dwudziestego wieku. Była tego warta i czuła się doceniona, choć wiedziała, że to właśnie jest złe. Bała się, że przez to wszystko zgubi samą siebie. Zatracała się w tym wszystkim i teraz nie była tak do końca pewna czy poradzi sobie z misją, którą wzięła na swoje barki. Wzięła jeszcze kilka głębokich wdechów i uznała, że ma dość rozmyślania, nadszedł czas na powrót do Pottera. Teleportowała się i znalazła w salonie. Nie spodziewała się jednak, że trafi prosto na Pottera. W końcu była już 2:00 w nocy. Chłopak spał na kanapie przed kominkiem. Na podłodze leżała jakaś książka, którą najwyraźniej czytał przed snem. Nie wiedziała dlaczego nie śpi jak normalny człowiek w sypialni, ale właściwie nie bardzo ją to interesowało. Chciała wyjść nie zwracając na niego już uwagi, kiedy to do jej uszu dotarły jęki cierpienia. Ponownie zwróciła uwagę na Pottera i dotarło do niej, że to on wydaje te dźwięki. Zaczął krzywić się i motać na kanapie. Przez chwilę zastanawiała się czy zostawić go, aby sam poradził sobie z dręczącym go koszmarem, czy mu pomóc. Po chwili zawahania podjęła decyzję, choć pluła sobie w brodę, że miesza się w jego sprawy. Podeszła do kanapy, na której spał i zaczęła potrząsać go za ramię.

- Potter, obudź się. To tylko koszmar – zaczęła mówić do niego. – Potter, spokojnie, obudź się. – Wreszcie przyniosło to jakieś efekty, bo brunet otworzył oczy z przestraszonym wyrazem twarzy nie wiedząc gdzie się znajduje. – Spokojnie, to był tylko koszmar – dodała, gdy zauważyła, że się obudził.

- Koszmar, tak, to tylko koszmar – mruknął pod nosem, gdy rzeczywistość do niego dotarła. – Co ty tu robisz? – zapytał podnosząc się.

- Dopiero wróciłam – odpowiedziała. – A ty nie możesz jak normalny człowiek sypiać w sypialni? – zapytała ze swoim zwyczajowym sarkazmem. Harry jednak nie uznał za stosowne odpowiedzieć na zaczepkę. – No cóż to ja ci nie przeszkadzam i spadam do siebie – oznajmiła i ruszyła do wyjścia. Harry niepewnie patrzył za nią.

- Czekaj – zatrzymał ją. Stanęła w progu patrząc na niego z uniesionymi brwiami. – Yyy… dzięki, to nie było fajne. Ja…

- Potter do rzeczy – pospieszyła go widząc jak się miota nie wiedząc co powiedzieć. Wziął głęboki oddech i wyrzucił z siebie:

- Teraz to na pewno nie zasnę, więc może teraz ty się ze mną napijesz. Chyba potrzebuje o tym zapomnieć – zakończył, po czym uśmiechnął się w ten swój głupkowaty, według Susanne, uśmiech.

 

 

*Dolorem Reliever Ius – z łac. Eliksir Przeciwbólowy

07 sierpnia 2022

ROZDZIAŁ 7: PIĆ, BY ZAPOMNIEĆ

 

Susanne nie mogła uwierzyć, że trafiła na jakąś tandetną imprezę urodzinową. W myślach przeklinała Dumbledore’a, który nie ostrzegł jej przed tym co tu się działo. Była pewna, że poznał ją na tyle, aby wiedzieć, że nie będzie chciała w tym uczestniczyć, a starzec zakpił sobie z niej na koniec życząc jej dobrej zabawy. Chciała po cichu przemknąć przez pomieszczenie nie zwracając na siebie uwagi, ale gdy tylko wyszła z kominka wszyscy momentalnie odwrócili się w jej stronę.

- Ooo Susanne, może do nas dołączysz? Mamy tutaj małą uroczystość. Świętujemy urodziny Harry’ego – odezwała się po chwili ciszy pani Weasley. Susanne zawsze zastanawiało zachowanie tej kobiety względem niej. Z jednej strony była dla niej miła, zresztą jak dla każdego, chyba nie umiała inaczej. Z drugiej strony Susanne wyczuwała bijący od niej dystans. Domyślała się, że jest on spowodowany zachowaniem jej ojca, ale nie mogła wyczuć czy Molly Weasley odczuwała względem jej ojca strach, czy raczej nienawiść.

- Dziękuję, ale mam ciekawsze zajęcia – odpowiedziała swoim zwyczajowo zimnym głosem. Nie czekając na nic więcej wyszła z salonu i zaszyła się w laboratorium. Gdy się tam znalazła od razu podeszła do stanowiska, na którym stał kociołek z zabezpieczonym eliksirem. Ściągnęła zaklęcie zabezpieczające z zaczętego eliksiru tojadowego. Zostało jeszcze pięć dni do pełni i właśnie dzisiaj eliksir wchodził w fazę intensywnego warzenia. Eliksir ten musi warzyć się przez wszystkie fazy księżyca, dlatego tak uciążliwe jest regularne dostarczanie tego wywaru osobie chorej na likantropie. Nie można było stworzyć większej ilości, ponieważ eliksir tracił swoje właściwości po pełni księżyca. Dlatego właśnie jej ojciec zawsze miał osobne stanowisko w swoim laboratorium, w którym nieustannie tworzył ten eliksir dla Lupina. Teraz gdy jej ojca nie było ona postanowiła przejąć to zadanie. W tej chwili nad kociołkiem unosiła się delikatna szara mgiełka, która pod koniec warzenia miała przyjąć formę niebieskiego dymu. Najważniejszym składnikiem wywaru był tojad, w tym przypadku używane są wszystkie części tej rośliny, zarówno korzeń, kwiaty, jak i liście, które były silnie toksyczne. Korzeń pocięty na pół calowe równe kawałki był używany już od pierwszej fazy ważenia. Teraz nadszedł ten moment, w którym  trzeba było dodać liście. Musiała mocno się skupić i bardzo uważać ze względu na ich toksyczność. Jednocześnie z liśćmi tojadu musiała dodać jeden bezoar, który miał zniwelować te toksyczne właściwości. Zanim jednak miała to zrobić musiała wszystko przygotować. Wyjęła dokładnie trzy malutkie listki ze specjalnie zabezpieczonego pojemniczka używając do tego szczypców ze szczerego złota, które nie reagowały ze związkami zawartymi w liściach tojadu. Zawiesiła je różdżką w powietrzu nad kociołkiem, tak samo postąpiła z bezoarem. Teraz musiała podgrzać wywar dokładnie do 48 stopni. Gdy jej się to udało spojrzała przelotnie na zegar wiszący na ścianie i różdżką przeniosła liście i bezoar do kociołka. Teraz miało minąć dokładnie trzy minuty, po których liście powinny się rozpuścić, a ona miała zamieszać eliksir trzy razy w lewo i trzy razy w prawo i wyjąć bezoar. Uważnie pilnowała zegara i kontrolowała poziom rozpuszczenia się liści. Gdy zbliżał się odpowiedni czas chwyciła za odpowiednie narzędzia, aby być gotową. Wreszcie zamieszała odpowiednio eliksir i uśmiechnęła się z dumą. To był najbardziej drażliwy moment, ponieważ gdyby się okazało, że liście nie rozpuściły się całkowicie w ciągu tych trzech minut wywar byłby bezużyteczny. Potem wyjęła bezoar i kontynuowała pracę. – Pięć kropli smoczej krwi oraz pięć kropli krwi salamandry zmieszać ze sobą – zaczęła mruczeć pod nosem. – Wlać do wywaru i zamieszać pięć razy w lewą stronę. Dodać jeden sproszkowany róg jednorożca. Zmniejszyć temperaturę do 23 stopni i nad kociołkiem powinien pojawić się szary dym unoszący się w postaci spirali. I jest! – dodała nieco głośniej zadowolona z siebie. Wiedziała, że to jest też jedyny moment, kiedy mogła nieco poprawić smak tej mikstury. Jej ojciec nigdy nie tolerował poprawiania smaku jakichkolwiek wywarów, gdyż twierdził, że jest to niepotrzebne. Eliksiry nie mają smakować, tylko pomagać. Nawet teraz potrafiła sobie wyobrazić jego głęboki, ale sarkastyczny głos mówiący jej to zdanie. Wiedziała, że dodatek cukru zniszczy właściwości wywaru, ale za to dodanie odpowiedniej ilości mieszanki ziół zawierającej miętę i lawendę w tej fazie warzenia nieco złagodzi obrzydliwy smak. Dlatego też przygotowała starannie mieszankę ziołową i dodała ją do eliksiru. Na dzisiaj był to koniec jej pracy nad tym konkretnym eliksirem. Za dokładnie 24 godziny miała dodać posiekane nóżki pająka oraz sproszkowany kamień księżycowy. Następnie przez dwie doby co 8 godzin należało dodawać po jednym kwiecie tojadu. Wraz z ostatnim dodając walerianę i żółć pancernika, która właśnie nadawała temu wywarowi tak okropny smak. Przez ostatnią dobę wywar musiał leżakować w temperaturze 37 stopni. Po czym wreszcie miał być gotowy do spożycia. Teraz postanowiła popracować nad innymi wywarami. Eliksirów przeciwbólowych, pocruciatusowych, czy wzmacniających w siedzibie Zakonu Feniksa nigdy nie było za mało. Przeniosła się na inne stanowisko i przygotowała je. Odpowiednie przygotowanie stanowiska to połowa sukcesu. Była to kolejna zasada, którą ojciec często jej powtarzał. Pracowała tak w ciszy przez kolejne kilka godzin, gdy nagle gwałtownie otworzyły się drzwi. Przestraszyła się i zamiast dodać trzy krople soku z ciemiernika dała ich prawie dziesięć. Eliksir natychmiastowo zaczął kipieć i Susanne już wiedziała, że zaraz wybuchnie. Dlatego odsunęła się i znalazła się przy wyjściu, w którym przed chwilą pojawił się jej współlokator.

- Potter! Do jasnej cholery! Czy ty musisz tu wbiegać jak na boisko Quidditcha?! To jest laboratorium! – zaczęła krzyczeć na chłopaka wściekła, gdy eliksir uspokajający wybuchał.

- O co ci chodzi tylko tu wszedłem? Przecież nie wiedziałem, że tu jesteś! – Harry zaczął się bronić.

- Wlazłeś tu jak stado hipogryfów! A to jest laboratorium. Tu panuje cisza i spokój!

- Jak bym gdzieś już to słyszał – prychnął oburzony chłopak mając na myśli lekcje eliksirów. Chciał tylko zwiedzić to miejsce skoro miał tu spędzić kolejny miesiąc. Kiedy był tu ostatnim razem raczej nie skupiał się na poznaniu tajemnic tego domu. Jednak teraz kiedy był jego właścicielem to się zmieniło. Ten fakt nadal sprawiał mu ból, z resztą w tym domu odczuwał go dużo bardziej niż przez ostatni rok. Na szczęście, albo raczej nieszczęście, to całe zamieszanie z córką Snape’a mieszkającą tu razem z nim często skutecznie odciągało jego myśli od Syriusza. Tak jak właśnie teraz.

- To szkoda, że nie słuchałeś, kiedy ci to mówiono! Co ty tu w ogóle robisz?! – zapytała podniesionym głosem.

- Może jeszcze zabronisz mi chodzić po moim domu! – Pierwszy raz głośno przyznał się do tego i to sprawiło, że coś go zakuło.

- Rób sobie co chcesz, tylko mi nie przeszkadzaj! – warknęła. – A teraz daj mi spokój muszę tu posprzątać! – Odwróciła się do niego plecami i zaczęła machać różdżką sprawiając, że laboratorium zaczęło wyglądać tak jak powinno. Czysto i sterylnie. Harry stwierdził, że ciśnienie już mu się wystarczająco podniosło, więc po cichu wyszedł z królestwa dziewczyny.

Tak właśnie dwójka nastolatków spędzała swoje dni. Susanne całe dnie siedziała w laboratorium i pracowała nad różnorodnymi eliksirami. Pracowała i wspominała. Laboratorium to było miejsce, w którym bardzo często przebywała razem z ojcem. Z reguły właśnie w ten sposób spędzali razem swój wolny czas. Pamiętała te spokojne popołudnia, w trakcie których ojciec uczył ją swojego fachu. To były przyjemne chwile, kiedy to Severus Snape był zawsze rozluźniony i czasem nawet uśmiechał się do niej z czułością. Widziała to w jego oczach, ponieważ jego twarz zawsze była poważna, wręcz surowa, ale jego oczy nigdy jej nie okłamywały. I to właśnie doceniała w swoim ojcu. Zawsze był sobą, ale przy niej nie utrzymywał emocjonalnej tarczy. Susanne choć nie zdawała sobie z tego sprawy bardzo przypominała w tym swojego ojca.

Harry natomiast kręcił się po domu i szukał pamiątek po swoim ojcu chrzestnym. Najwięcej jego osobistych rzeczy znalazł w sypialni, którą teraz sam zajmował. Najważniejszą pamiątką, którą znalazł w szafce nocnej był album w pełni wypełniony zdjęciami z dzieciństwa i młodości Syriusza Blacka. W tych z dzieciństwa przeważały zdjęcia, w których Harry poznał małego Syriusza z młodszym od niego chłopcem. Byli tak podobni do siebie, że Harry był stuprocentowo pewny, że był to Regulus, jego młodszy brat. Jako chłopcy wydawali się zgranym rodzeństwem, choć Harry wiedział, że potem wiele się popsuło w ich relacji. Z oczywistych względów dla Harry’ego największą wartość miały zdjęcia z Hogwartu. Dzięki tym zdjęciom mógł bliżej poznać historię zarówno swojego ojca chrzestnego, jak i rodziców, i ich przyjaciół. Na wielu z nich widać było jak czwórka Huncwotów planowała i realizowała swoje dowcipy. Przy nich były dokładne opisy tych żartów spisane przez Syriusza, przy których Harry’emu poprawiał się humor. Często bolał go, aż brzuch ze śmiechu. Oprócz przeglądania pamiątek po Syriuszu, Harry’emu czas zajmowali przyjaciele. Byli na Grimmauld Place niemal codziennie, zawsze przynosząc ze sobą zapasy jedzenia od pani Weasley, która była pewna, że bez tego umrą śmiercią głodową. Harry właściwie nie narzekał, bo uwielbiał kuchnię matki swojego przyjaciela. Ron i Hermiona czasem odwiedzali go sami, czasem razem z Ginny, która nie była zadowolona, kiedy ich rozmowy schodziły na współlokatorkę Harry’ego. Wyraźnie jej nie lubiła. Czasem też wpadali bliźniacy, którzy przynosili ze sobą sporą dawkę dobrego humoru.

Tak więc Susanne i Harry rzadko się spotykali, chociaż mieszkali w jednym domu. Zajęli nawet sypialnie na innych piętrach. I żadnemu z nich to nie przeszkadzało. Omijali się szerokim łukiem i byli całkowicie z tego zadowoleni. Kilka dni po swoich urodzinach, Harry, po całym dniu przeglądaniu rzeczy z kufra Syriusza, stwierdził, że czas najwyższy coś zjeść. Zszedł do kuchni, gdzie jak wiedział była jeszcze reszta zapiekanki od pani Weasley z wczoraj, jednak zawahał się gdy na miejscu ujrzał czarnowłosą dziewczynę, która piła coś parującego w dużym kubku i patrzyła pustym wzrokiem w przestrzeń. W całym pomieszczeniu unosił się przyjemny aromat czarnej kawy.

- Wchodź. Przecież cię nie zjem – oznajmiła kiedy zobaczyła jak się zawahał. – W końcu to twój dom – stwierdziła sarkastycznie. Harry stwierdził, że chyba nie miała zamiaru ponownie się odzywać, gdyż jej wzrok ponownie stał się pusty, a ona spokojnie popijała kawę, więc nawet nie zareagował na jej słowa. Spokojnie podgrzał sobie kolacje i usiadł przy stole na przeciwko dziewczyny. Gdy kończył posiłek Susanne jakby się ocknęła i teraz patrzyła wprost na niego, więc postanowił ją zagaić.

- Kawa?

- Tak Potter, to jest kawa – odpowiedziała mu sarkastycznie. – Pijam ją codziennie, jeśli tak cię to interesuje.

- O tej porze?

- Kawa o każdej porze jest dobra – prychnęła. – Chcesz coś ode mnie czy cierpisz na brak towarzystwa, z powodu wyjątkowego braku twojej świty dzisiaj.

- Zastanawiałem się czemu tak patrzyłaś na mnie. A skąd wiesz, że moi przyjaciele – podkreślił – przychodzą do mnie codziennie?

- Trudno nie usłyszeć stada niewyżytych Gryfonów, którzy zachowują się jak na boisku Quidditcha.

- Co ty masz do Quidditcha? Już drugi raz wspominasz o nim, gdy narzekasz na hałas. Zupełnie bezpodstawnie zresztą, bo wcale nie zachowujemy się tak głośno.

- No, no Potter, widzę, że się wyrabiasz – prychnęła. Jednak po chwili zerwała się z krzesła chwytając się za coś co miała pod bluzką. – Wybacz, ale mam ważniejsze rzeczy na głowie niż jałowe pogawędki o niczym. – Zniknęła mu z oczu tak szybko, że nawet nie zdążył jej odpowiedzieć. Nie wiedział co o tym sądzić, ale miał pewne podejrzenia. Miał wrażenie, że to Voldemort ją do siebie wezwał. Dumbledore wspominał mu, że dziewczyna nie ma jeszcze Mrocznego Znaku, jednak Harry domyślił się, że czarnoksiężnik znalazł jakiś sposób, aby wzywać ją do siebie. Skrzywił się z obrzydzeniem. W tym momencie usłyszał z salonu podniesione głosy swoich przyjaciół. Czyli jednak nie będzie musiał się nudzić przez cały wieczór.

Susanne, tak jak zresztą przypuszczał Harry, właśnie klękała przed Czarnym Panem. Tym razem była z nim sam na sam. Czyli prawdopodobnie czekała ją kolejna lekcja.

- Masz coś dla mnie o Potterze? – zapytał ją od razu.

- Panie, tak naprawdę nic ciekawego nie mogę ci powiedzieć. Potter całymi dniami kręci się po domu, przeglądając wszystko co może. Codziennie odwiedzają go ci zdrajcy krwi i szlama. Spędzają razem czas, ale nie robią niczego podejrzanego. Dumbledore – to nazwisko wypluła z odrazą – nie pojawił się od przeniesienia ani razu, więc nie wiem czy utrzymują jakiś kontakt.

- I tylko tyle masz mi do powiedzenia? – warknął swoim syczącym głosem Voldemort.

- Panie, ale Potter naprawdę nie robi nic co miało by cię zainteresować.

- Masz się do niego zbliżyć, tak żeby wiedzieć o wszystkim – wysyczał. – Crucio! – Zaklęcie znalazło na niej swój cel. Na szczęście nie było ono długie i szybko mogła się po nim pozbierać ponownie stając dumnie przed swoim panem. – Przejdźmy do naszej dzisiejszej lekcji – oznajmił, po czym dotknął swojego Mrocznego Znaku, przywołując do siebie jednego ze swoich śmierciożerców. Gdy w pomieszczeniu znalazł się Goyle Senior Czarny Pan nie zwrócił na niego nawet najmniejszej uwagi. Za to intensywnie przyglądał się swojej podopiecznej. – Chciałbym abyś poznała zaklęcie Sectumsempra. – Gdy Susanne to usłyszała przełknęła niepewnie ślinę. Znała tę klątwę. Nie wiedziała tylko po co im był tu Goyle.

- Panie, tę klątwę wymyślił mój ojciec. Znam ją i potrafię jej użyć.

- O proszę, Severus, rzeczywiście szykował cię na mojego śmierciożercę – uśmiechnął się z drwiną. – W takim razie masz cel, chcę zobaczyć efekt tej klątwy.

- Ale panie, przecież ta klątwa zabija – oznajmiła lekko drżącym głosem. Szybko jednak przełknęła ślinę, aby pozbyć się tego drżenia.

- Śmiesz mi się sprzeciwiać?

- Nie! Ale Panie…

- A więc do dzieła – przerwał jej. Susanne jeszcze tylko chwilę myślała co zrobić jednak szybko uniosła różdżkę pod ponaglającym spojrzeniem Czarnego Pana. W oczach Goyle’a widziała strach i nadzieję, że jej się nie uda. Mężczyzna wiedział, że jeśli zaprotestuje to Czarny Pan zabije go za nieposłuszeństwo. A tak miał chociaż nadzieję, że ta dziewczyna tylko przechwalała się swoimi umiejętnościami. Susanne odetchnęła głęboko i machnęła różdżką bezgłośnie, wysyłając w śmierciożercę czarnomagiczną klątwę. Wiedziała, że jej się uda, ale gdy zobaczyła pojawiające się natychmiastowo rozcięcia na ciele tego człowieka zamurowało ją. Czarny Pan roześmiał się z aprobatą nadal ją obserwując. Ona jednak postanowiła dalej działać. Skoro potrafiła rzucać taką klątwę, to musiała też znać przeciwzaklęcie. Klęknęła przy wykrwawiającym się mężczyźnie i wyciągnęła nad nim różdżkę.

- Vulnera Sanentur – wypowiedziała cichym, ale spokojnym głosem. Wiedziała, że musi powtórzyć to zaklęcie trzykrotnie, aby w pełni zadziałało na skutki poprzedniej klątwy. Gdy skończyła, rany Goyle’a zasklepiały się, a jego skóra zaczęła odzyskiwać odpowiednie kolory. Gdy już wiedziała, że nic nie grozi Śmierciożercy wstała i stanęła przed Czarnym Panem, który jak dostrzegła obserwował ją uważnie.

- Dlaczego to zrobiłaś – zapytał swoim złowrogim głosem.

- Ponieważ kazałeś mi, Panie umiejętnie rzucić klątwę Sectumsempra, a nie zabijać swojego sługę.

- Jestem z ciebie zadowolony, Susanne. Możesz wyjść – oznajmił, a ona szybko ruszyła w stronę wyjścia. Zanim wyszła usłyszała jeszcze, że Czarnoksiężnik przywołał do siebie skrzata domowego, i kazał mu posprzątać ten bałagan wskazując na nieprzytomnego Goyle’a.

Sama nie wiedziała jakim sposobem, ale udało jej się teleportować. Znalazła się w salonie na Grimmauld Place. Dłonie trzęsły jej się jak u alkoholika. Krążyła po pomieszczeniu nie wiedząc co robić. Nie miała zamiaru iść do Dumbledore’a, bo wiedziała, że nic ważnego nie ma mu do przekazania, a jej lekcje u Czarnego Pana były jej sprawą i tylko jej. Próbowała się uspokoić, ale nadal w głowie miała obraz Goyle’a leżącego na posadzce, całego we krwi. Ona to zrobiła. Pokaleczyła człowieka, niemal zabiła. Nie mogła się uspokoić. Przed Czarnym Panem jeszcze jakoś zachowywała pozory, ale teraz wszystko puściło. Próbowała oklumencji, która zwykle pomagała jej w opanowywaniu się, jednak teraz nawet to ją zawiodło. I nagle do głowy wpadł jej pomysł, który już raz tego lata zrealizowała. Alkohol. Było jedno miejsce, gdzie mogła znaleźć jego duże ilości bez zbędnych pytań. Spinner’e End. Wiedziała, że nie może się teleportować, była tak rozdygotana, że stuprocentowo skończyłoby się to rozszczepieniem. Dlatego od razu podbiegła do kominka i chwyciła gwałtownym ruchem za pojemnik leżący na nim, w którym znajdował się proszek Fiuu. Przez przypadek przy okazji potrąciła wazon, który rozbił się u jej stóp z dużym hałasem jednak nie przejęła się nim w ogóle. Pojemnik, a właściwie srebrna szkatuła z proszkiem Fiuu, była zabezpieczona wytwornym zamkiem w kształcie węża, z którym nie mogła sobie poradzić. Wiedziała, że gdyby nie trzęsące się dłonie, szybko by się z tym uwinęła. Dlatego ze złości zaczęła kląć pod nosem. W tym stanie zastał ją Harry, zwabiony zrobionym przez nią hałasem.

- Co tu się dzieje? Coś się stało? – dostrzegają stan w jakim znajdowała się dziewczyna.

- Nie interesuj się Potter, tym co cię nie dotyczy – warknęła ze złością. – No cholera jasna! – wykrzyknęła gdy szkatułka wypadła jej z rąk. Potter podszedł do niej szybkim krokiem i podniósł naczynie.

- Hej spokojnie. Jeśli chcesz to ci pomogę tylko powiedz gdzie ty chcesz iść w tym stanie – powiedział jednocześnie je otwierając.

- Potter, czy ty choć raz nie możesz dać mi spokoju! Jeśli jednak nie możesz zaspokoić swojej ciekawości to wiedz, że potrzebuję dostać się do swojego domu!

- Ale po co?

- Do kurwy nędzy po alkohol! – wykrzyknęła tracąc cierpliwość. Harry pierwszy raz ją taką widział. Zawsze była opanowana, co jego niezmiernie wkurzało.

- Jeśli potrzebujesz się napić, to nie musisz się przenosić do swojego domu. Tu na miejscu też możesz to zrobić.

- Co? – zbił ją z tropu tym stwierdzeniem, co spowodowało, że przestała krzyczeć.

- W lochach koło laboratorium jest piwniczka – wyjaśnił spokojnie. – Sądziłem, że o niej wiesz skoro przesiadujesz tam całymi dniami.

- Nie wiem – prychnęła i wyminęła go chcąc ruszyć do lochów.

- Czekaj – zatrzymał ją. – Z tymi trzęsącymi się rękami raczej nic nie doniesiesz. Ja pójdę. – Susanne na te słowa uniosła brwi do góry w geście zdziwienia, ale nie oponowała. Nie miała już na nic siły, dlatego przyjęła jego pomoc.

- Tylko weź dużo i mocne – wykrzyknęła zanim wyszedł.

Harry zastanawiał się co doprowadziło dziewczynę do takiego stanu, ale wiedział, że ona mu nic nie powie. Sam przez chwilę zastanawiał się czy skorzysta z zapasów z piwniczki i doszedł do wniosku, że to nie jest zły pomysł. Był to kolejny sposób by zapomnieć o tym ponurym miejscu i jego poprzednim właścicielu. Choć przeglądanie pamiątek po Syriuszu przynosiło mu dużo otuchy to przebywanie w tym domu sprawiało, że cały czas miał wrażenie, że ujrzy tu Syriusza całego i zdrowego. Zawsze jednak po tym jak nachodziły go te myśli to przed oczami pojawiał się wielki kamienny łuk z zasłoną i moment, w którym Syriusz umierał. Cały czas za nim tęsknił. Otrząsnął się z tych myśli, kiedy znalazł się w piwniczce. Na jednej z wyższych półek dojrzał spory zapas Ognistej Whisky. Próbował jej pierwszy raz niedawno, w trakcie swoich siedemnastych urodzin, wtedy niekoniecznie mu posmakowała. Ale chyba to było to co podchodziło pod definicje dużo i mocne, a także nadawało się jak najbardziej by zapomnieć. Wylewitował kilka butelek i poszedł z powrotem na górę. W salonie zastał Susanne, która całkowicie bez sił siedziała na kanapie. Na kolanach opierała łokcie i chowała twarz w dłoniach. W jej długich, czarnych włosach odbijały się płomienie z kominka. Z cichym brzdękiem odstawił butelki na niski stolik przy którym siedziała. Wtedy ona zwróciła na niego uwagę. Popatrzyła tak jakby nie wierzyła, że rzeczywiście wróci tutaj z alkoholem. Bez słowa wyczarowała dwie szklanki, jedną od razu uzupełniając płynem. Oparła się wygodnie o oparcie kanapy wpatrując się w ogień. Nie miała zamiaru się odzywać do chłopaka, pytać czy dołączy, czy też chociażby dziękować za przyniesienie trunków. Jemu pozostawiła decyzję, czy zostanie tu, czy pójdzie sobie w diabły. Choć miała nadzieję, że wybierze drugą opcje. Jednak Harry napełnił drugą szklankę i usiadł na drugim końcu kanapy. Przybrał podobną do niej pozę i tak siedzieli w ciszy, raz po raz napełniając szkło. Gdy skończyli pierwszą butelkę Harry zapewne napędzany alkoholem, który dodał mu odwagi odezwał się.

- Powiesz co się stało?

- A ty powiesz mi czemu siedzisz tu koło mnie z zamiarem zalania się w trupa, zamiast robić cokolwiek co cię tam interesuje, a przynajmniej cokolwiek z dala ode mnie? No właśnie  - odpowiedziała sobie nie czekając na jego odpowiedź. Wiedziała że się jej nie zwierzy, tak jak ona nie miała zamiaru zwierzać się jemu. Jednak postanowiła pociągnąć tą rozmowę. Potrzebowała czegoś co odciągnie jej myśli, a będąc już pod wpływem uznała, że cywilizowana rozmowa z Potterem jest możliwa. – Wytłumaczysz mi jakim cholernym sposobem to gniazdo Ślizgonów, jest w twoim posiadaniu? – zapytała, a on aż spojrzał na nią zdziwiony. Był pewien, że nic więcej nie powie, a tu sama z siebie rozpoczyna rozmowę.

- Mój ojciec chrzestny przepisał mi ten dom w testamencie. Po śmierci Syriusza dom należy do mnie – dodał gorzko. Chciał o tym właśnie zapomnieć, a ona właśnie teraz postanowiła dręczyć go tym tematem.

- Syriusz? Syriusz Black? On był twoim ojcem chrzestnym? Ten kundel?- Za późno uświadomiła sobie, że popełniła błąd. Gdy tylko skończyła mówić on zerwał się z kanapy przewracając otwartą butelkę na dywan.

- Kim ty jesteś, żeby obrażać człowieka, którego nie znałaś! No tak pewnie ojczulek ci naopowiadał ci historie o tym jaki to on był biedny przez Huncowtów! Być może kiedyś popełniali błędy, ale potem się zmienili! Nie zostali nic nie wartymi śmierciożercami jak on. Dla mnie Syriusz był wspaniałym człowiekiem!

- Uspokój się! – krzyknęła na niego. – Sorry, nie powinnam tak o nim mówić, ale jak sam zauważyłeś znam go tylko z opowiadań ojca, więc mogło mi się to wymsknąć. Sorry – powtórzyła bardzo trzeźwo, jak na stan, w którym się znajdowała. Wprawiła tym chłopaka w taki szok, że ten, aż usiadł z powrotem bez słowa. W końcu jeszcze nigdy się nie zdarzyło, aby Snape go przepraszała. – Nie wiedziałam, że był on dla ciebie tak ważny. Postaram się nie powielać opinii mojego ojca o tym człowieku, skoro sama go nie znałam, ale pamiętaj, że ojciec dla mnie również był bardzo ważny i nie pozwolę nikomu powtarzać o nim tych krzywdzących opinii. Nawet Wybrańcowi – dodała z delikatnym humorem, czym nieźle go zdziwiła. Harry co prawda mógł z nią wejść w dyskusję o Severusie Snapie, który nie byś święty, a już na pewno był draniem w stosunku do niego, ale wiedział, że teraz to nie jest dobry pomysł. Taka rozmowa na pewno skończyła by się wielką awanturą, a on właśnie zaczynał czuć się dobrze, na co wpływ miał głównie wypity alkohol, dlatego bez słowa usunął rozbitą butelkę jednym machnięciem różdżki i otworzył kolejną dolewając sobie i Susanne whisky. Ponownie siedzieli w ciszy pijąc, aż wreszcie Harry’emu przyszło coś do głowy, na co uśmiechnął się do siebie.

- My chyba nie możemy spędzać ze sobą czasu nie kłócąc się – przerwał ciszę, na co ona prychnęła tylko. Nadal jednak zastanawiała ją jedna rzecz.

- Teraz jednak mnie zastanawia, jakim sposobem ktoś z takiej rodziny mógł zostać twoim ojcem chrzestnym? Blackowie kojarzeni są z reguły z siłami ciemności. – Postanowiła nie drążyć tematu ich kłótni.

- Syriusz był jednym z niewielu wyjątków tej rodziny – odpowiedział zaskoczony jej ciekawością. – Jako jedyny był Gryfonem, był przyjacielem mojego ojca. Wyrzekł się rodziny, ale ona nie zdążyła wyrzec się jego. Tak więc jako jedynemu dziedzicowi przypadł mu w udziale ten dom – wyjaśnił. Alkohol zdecydowanie rozwiązał ich języki. – Czemu interesuje cię rodzina Blacków? – zapytał z ciekawością. – Brzmisz jakbyś ich znała.

- Moja matka nazywała się Selena Black, i była jednym z kolejnych takich przypadków w tej rodzinie.

- Ciekawe kim była dla Syiusza – mruknął Harry zastanawiając się. Gdy oglądał gobelin przedstawiający ród Blacków nie mógł sobie przypomnieć czy gdzieś widział to imię.

- Byli kuzynami. Walburga, matka Syriusza i Alfard, matka Seleny, byli rodzeństwem. – Susanne dobrze znała to drzewo genealogiczne, gdyż kiedyś miała manie i bardzo chciała znaleźć wszystkie informacje na temat matki. Po jakimś czasie jej przeszło, ale bardzo dokładnie prześledziła losy swoich przodków.

- Co masz na myśli mówiąc że była kolejnym takim przypadkiem? – zapytał.

- Jej ojciec, Alfard, został wydziedziczony z rodu, za to, że nie popierał mani czystości krwi. Ożenił się ze szlamą, co dla nich było nie do przyjęcia. Moja matka mimo tego, że była Ślizgonką, to jednak nadal była półkrwi, wychowana przez ojca, który sprzeciwił się rodzinie i matkę, czarownicę brudnej krwi, również nie wierzyła w te idee. I to do tego stopnia, że pracowała dla ministerstwa jako szpieg Czarnego Pana. – Susanne sama nie wiedziała dlaczego opowiada Potterowi historię swojej rodziny, ale alkohol działał na nich już na tyle, że nie szukali w niczym sensu. Stało się to na czym im obojgu zależało. Zapomnieli i zajęli myśli czymś innym.

- Co się z nią stało?

- A jak myślisz? – zapytała sarkastycznie. – To co ze wszystkimi zdrajcami Czarnego Pana. Została zabita. Odkrył ją dokładnie w dzień, w którym się urodziłam. – Susanne pogrążyła się całkowicie we wspomnieniach. Pamiętała jak ojciec opowiadał jej tę historię. Pokazał jej nawet parę wspomnień, aby mogła poznać swoją matkę chociażby jego oczami. Sama nie wiedziała czemu kontynuuje tę opowieść, ale choć chłopak nie pytał już o nic więcej ona mówiła jak w transie. – Torturował ją tak, że wywołał poród. Był pewien, że umrze, w wielkich bólach razem ze swoim nienarodzonym jeszcze dzieckiem, więc zostawił ją i kazał swoim śmierciożercom porzucić ją gdzieś w lesie. Nie wiedział, że ojcem tego dziecka jest jego sługa. Ojciec, gdy tylko mógł wrócił po nią i teleportował się do jedynej osoby z rodziny Blacków, której ufał. Andromeda, chociaż też nie była po stronie Czarnego Pana, od razu mu pomogła. Zajęła się moją matką i odebrała poród. Udało jej się uratować i ją i mnie. Ojciec jednak nie mógł z nami zostać. Wiedział, że kobieta zajmie się nami i ochroni nas. Moja matka doszła do siebie i jak zwykle nie mogła usiedzieć w miejscu. Czarny Pan nie wybacza ani nie zapomina. Dorwał ją po raz drugi kilka miesięcy później i zabił na oczach mojego ojca. Wcześniej przerył jej umysł więc dokładnie wiedział, że to on nam pomógł. Chciał zabić i jego, ale mój ojciec był idealnym kłamcą – uśmiechnęła się z dumą. – Przekonał go, że uratował kobietę tylko dlatego, że nosiła pod sercem jego dziecko, które teraz on może wychować na idealnego śmierciożercę. Czarnemu Panu tak się spodobała idea wychowywania kolejnego pokolenia śmierciożerców, że skończyło się na torturach. Ojciec chciał mnie zostawić Andromedzie, ale ta się nie zgodziła. Zawsze mu powtarzała, że to znak, że czas najwyższy przejrzeć na oczy. I tak się stało. Poszedł do Dumbledore’a i przekonał go, że chce się zmienić, co ten staruch skrzętnie wykorzystał. Potem, szczególnie po zniknięciu Czarnego Pana, ojciec często korzystał z pomocy Andromedy, ale sam podjął się roli ojca – zakończyła cicho. Potter choć wydawał się znudzony uważnie słuchał jej opowieści. Nie zastanawiał się szczególnie dlaczego opowiedziała mu tę historię, ponieważ teraz myślenie nie było jego dobrą stroną, ale uznał, że najwyraźniej potrzebowała się wygadać. Ona sama nie wiedziała co nią kierowało, jednak nie czuła się z tym źle. Mogło się to co prawda zmienić gdy wytrzeźwieje, ale teraz nie miała zamiaru się tym przejmować. Dalej pili w ciszy, aż wreszcie oboje zasnęli na kanapie.


***
Cześć,
mam dla Was kolejny rozdział. Wena wróciła mam nadzieję, że na dłuższą chwilę.
Do następnego,
AniaXXX