07 sierpnia 2022

ROZDZIAŁ 7: PIĆ, BY ZAPOMNIEĆ

 

Susanne nie mogła uwierzyć, że trafiła na jakąś tandetną imprezę urodzinową. W myślach przeklinała Dumbledore’a, który nie ostrzegł jej przed tym co tu się działo. Była pewna, że poznał ją na tyle, aby wiedzieć, że nie będzie chciała w tym uczestniczyć, a starzec zakpił sobie z niej na koniec życząc jej dobrej zabawy. Chciała po cichu przemknąć przez pomieszczenie nie zwracając na siebie uwagi, ale gdy tylko wyszła z kominka wszyscy momentalnie odwrócili się w jej stronę.

- Ooo Susanne, może do nas dołączysz? Mamy tutaj małą uroczystość. Świętujemy urodziny Harry’ego – odezwała się po chwili ciszy pani Weasley. Susanne zawsze zastanawiało zachowanie tej kobiety względem niej. Z jednej strony była dla niej miła, zresztą jak dla każdego, chyba nie umiała inaczej. Z drugiej strony Susanne wyczuwała bijący od niej dystans. Domyślała się, że jest on spowodowany zachowaniem jej ojca, ale nie mogła wyczuć czy Molly Weasley odczuwała względem jej ojca strach, czy raczej nienawiść.

- Dziękuję, ale mam ciekawsze zajęcia – odpowiedziała swoim zwyczajowo zimnym głosem. Nie czekając na nic więcej wyszła z salonu i zaszyła się w laboratorium. Gdy się tam znalazła od razu podeszła do stanowiska, na którym stał kociołek z zabezpieczonym eliksirem. Ściągnęła zaklęcie zabezpieczające z zaczętego eliksiru tojadowego. Zostało jeszcze pięć dni do pełni i właśnie dzisiaj eliksir wchodził w fazę intensywnego warzenia. Eliksir ten musi warzyć się przez wszystkie fazy księżyca, dlatego tak uciążliwe jest regularne dostarczanie tego wywaru osobie chorej na likantropie. Nie można było stworzyć większej ilości, ponieważ eliksir tracił swoje właściwości po pełni księżyca. Dlatego właśnie jej ojciec zawsze miał osobne stanowisko w swoim laboratorium, w którym nieustannie tworzył ten eliksir dla Lupina. Teraz gdy jej ojca nie było ona postanowiła przejąć to zadanie. W tej chwili nad kociołkiem unosiła się delikatna szara mgiełka, która pod koniec warzenia miała przyjąć formę niebieskiego dymu. Najważniejszym składnikiem wywaru był tojad, w tym przypadku używane są wszystkie części tej rośliny, zarówno korzeń, kwiaty, jak i liście, które były silnie toksyczne. Korzeń pocięty na pół calowe równe kawałki był używany już od pierwszej fazy ważenia. Teraz nadszedł ten moment, w którym  trzeba było dodać liście. Musiała mocno się skupić i bardzo uważać ze względu na ich toksyczność. Jednocześnie z liśćmi tojadu musiała dodać jeden bezoar, który miał zniwelować te toksyczne właściwości. Zanim jednak miała to zrobić musiała wszystko przygotować. Wyjęła dokładnie trzy malutkie listki ze specjalnie zabezpieczonego pojemniczka używając do tego szczypców ze szczerego złota, które nie reagowały ze związkami zawartymi w liściach tojadu. Zawiesiła je różdżką w powietrzu nad kociołkiem, tak samo postąpiła z bezoarem. Teraz musiała podgrzać wywar dokładnie do 48 stopni. Gdy jej się to udało spojrzała przelotnie na zegar wiszący na ścianie i różdżką przeniosła liście i bezoar do kociołka. Teraz miało minąć dokładnie trzy minuty, po których liście powinny się rozpuścić, a ona miała zamieszać eliksir trzy razy w lewo i trzy razy w prawo i wyjąć bezoar. Uważnie pilnowała zegara i kontrolowała poziom rozpuszczenia się liści. Gdy zbliżał się odpowiedni czas chwyciła za odpowiednie narzędzia, aby być gotową. Wreszcie zamieszała odpowiednio eliksir i uśmiechnęła się z dumą. To był najbardziej drażliwy moment, ponieważ gdyby się okazało, że liście nie rozpuściły się całkowicie w ciągu tych trzech minut wywar byłby bezużyteczny. Potem wyjęła bezoar i kontynuowała pracę. – Pięć kropli smoczej krwi oraz pięć kropli krwi salamandry zmieszać ze sobą – zaczęła mruczeć pod nosem. – Wlać do wywaru i zamieszać pięć razy w lewą stronę. Dodać jeden sproszkowany róg jednorożca. Zmniejszyć temperaturę do 23 stopni i nad kociołkiem powinien pojawić się szary dym unoszący się w postaci spirali. I jest! – dodała nieco głośniej zadowolona z siebie. Wiedziała, że to jest też jedyny moment, kiedy mogła nieco poprawić smak tej mikstury. Jej ojciec nigdy nie tolerował poprawiania smaku jakichkolwiek wywarów, gdyż twierdził, że jest to niepotrzebne. Eliksiry nie mają smakować, tylko pomagać. Nawet teraz potrafiła sobie wyobrazić jego głęboki, ale sarkastyczny głos mówiący jej to zdanie. Wiedziała, że dodatek cukru zniszczy właściwości wywaru, ale za to dodanie odpowiedniej ilości mieszanki ziół zawierającej miętę i lawendę w tej fazie warzenia nieco złagodzi obrzydliwy smak. Dlatego też przygotowała starannie mieszankę ziołową i dodała ją do eliksiru. Na dzisiaj był to koniec jej pracy nad tym konkretnym eliksirem. Za dokładnie 24 godziny miała dodać posiekane nóżki pająka oraz sproszkowany kamień księżycowy. Następnie przez dwie doby co 8 godzin należało dodawać po jednym kwiecie tojadu. Wraz z ostatnim dodając walerianę i żółć pancernika, która właśnie nadawała temu wywarowi tak okropny smak. Przez ostatnią dobę wywar musiał leżakować w temperaturze 37 stopni. Po czym wreszcie miał być gotowy do spożycia. Teraz postanowiła popracować nad innymi wywarami. Eliksirów przeciwbólowych, pocruciatusowych, czy wzmacniających w siedzibie Zakonu Feniksa nigdy nie było za mało. Przeniosła się na inne stanowisko i przygotowała je. Odpowiednie przygotowanie stanowiska to połowa sukcesu. Była to kolejna zasada, którą ojciec często jej powtarzał. Pracowała tak w ciszy przez kolejne kilka godzin, gdy nagle gwałtownie otworzyły się drzwi. Przestraszyła się i zamiast dodać trzy krople soku z ciemiernika dała ich prawie dziesięć. Eliksir natychmiastowo zaczął kipieć i Susanne już wiedziała, że zaraz wybuchnie. Dlatego odsunęła się i znalazła się przy wyjściu, w którym przed chwilą pojawił się jej współlokator.

- Potter! Do jasnej cholery! Czy ty musisz tu wbiegać jak na boisko Quidditcha?! To jest laboratorium! – zaczęła krzyczeć na chłopaka wściekła, gdy eliksir uspokajający wybuchał.

- O co ci chodzi tylko tu wszedłem? Przecież nie wiedziałem, że tu jesteś! – Harry zaczął się bronić.

- Wlazłeś tu jak stado hipogryfów! A to jest laboratorium. Tu panuje cisza i spokój!

- Jak bym gdzieś już to słyszał – prychnął oburzony chłopak mając na myśli lekcje eliksirów. Chciał tylko zwiedzić to miejsce skoro miał tu spędzić kolejny miesiąc. Kiedy był tu ostatnim razem raczej nie skupiał się na poznaniu tajemnic tego domu. Jednak teraz kiedy był jego właścicielem to się zmieniło. Ten fakt nadal sprawiał mu ból, z resztą w tym domu odczuwał go dużo bardziej niż przez ostatni rok. Na szczęście, albo raczej nieszczęście, to całe zamieszanie z córką Snape’a mieszkającą tu razem z nim często skutecznie odciągało jego myśli od Syriusza. Tak jak właśnie teraz.

- To szkoda, że nie słuchałeś, kiedy ci to mówiono! Co ty tu w ogóle robisz?! – zapytała podniesionym głosem.

- Może jeszcze zabronisz mi chodzić po moim domu! – Pierwszy raz głośno przyznał się do tego i to sprawiło, że coś go zakuło.

- Rób sobie co chcesz, tylko mi nie przeszkadzaj! – warknęła. – A teraz daj mi spokój muszę tu posprzątać! – Odwróciła się do niego plecami i zaczęła machać różdżką sprawiając, że laboratorium zaczęło wyglądać tak jak powinno. Czysto i sterylnie. Harry stwierdził, że ciśnienie już mu się wystarczająco podniosło, więc po cichu wyszedł z królestwa dziewczyny.

Tak właśnie dwójka nastolatków spędzała swoje dni. Susanne całe dnie siedziała w laboratorium i pracowała nad różnorodnymi eliksirami. Pracowała i wspominała. Laboratorium to było miejsce, w którym bardzo często przebywała razem z ojcem. Z reguły właśnie w ten sposób spędzali razem swój wolny czas. Pamiętała te spokojne popołudnia, w trakcie których ojciec uczył ją swojego fachu. To były przyjemne chwile, kiedy to Severus Snape był zawsze rozluźniony i czasem nawet uśmiechał się do niej z czułością. Widziała to w jego oczach, ponieważ jego twarz zawsze była poważna, wręcz surowa, ale jego oczy nigdy jej nie okłamywały. I to właśnie doceniała w swoim ojcu. Zawsze był sobą, ale przy niej nie utrzymywał emocjonalnej tarczy. Susanne choć nie zdawała sobie z tego sprawy bardzo przypominała w tym swojego ojca.

Harry natomiast kręcił się po domu i szukał pamiątek po swoim ojcu chrzestnym. Najwięcej jego osobistych rzeczy znalazł w sypialni, którą teraz sam zajmował. Najważniejszą pamiątką, którą znalazł w szafce nocnej był album w pełni wypełniony zdjęciami z dzieciństwa i młodości Syriusza Blacka. W tych z dzieciństwa przeważały zdjęcia, w których Harry poznał małego Syriusza z młodszym od niego chłopcem. Byli tak podobni do siebie, że Harry był stuprocentowo pewny, że był to Regulus, jego młodszy brat. Jako chłopcy wydawali się zgranym rodzeństwem, choć Harry wiedział, że potem wiele się popsuło w ich relacji. Z oczywistych względów dla Harry’ego największą wartość miały zdjęcia z Hogwartu. Dzięki tym zdjęciom mógł bliżej poznać historię zarówno swojego ojca chrzestnego, jak i rodziców, i ich przyjaciół. Na wielu z nich widać było jak czwórka Huncwotów planowała i realizowała swoje dowcipy. Przy nich były dokładne opisy tych żartów spisane przez Syriusza, przy których Harry’emu poprawiał się humor. Często bolał go, aż brzuch ze śmiechu. Oprócz przeglądania pamiątek po Syriuszu, Harry’emu czas zajmowali przyjaciele. Byli na Grimmauld Place niemal codziennie, zawsze przynosząc ze sobą zapasy jedzenia od pani Weasley, która była pewna, że bez tego umrą śmiercią głodową. Harry właściwie nie narzekał, bo uwielbiał kuchnię matki swojego przyjaciela. Ron i Hermiona czasem odwiedzali go sami, czasem razem z Ginny, która nie była zadowolona, kiedy ich rozmowy schodziły na współlokatorkę Harry’ego. Wyraźnie jej nie lubiła. Czasem też wpadali bliźniacy, którzy przynosili ze sobą sporą dawkę dobrego humoru.

Tak więc Susanne i Harry rzadko się spotykali, chociaż mieszkali w jednym domu. Zajęli nawet sypialnie na innych piętrach. I żadnemu z nich to nie przeszkadzało. Omijali się szerokim łukiem i byli całkowicie z tego zadowoleni. Kilka dni po swoich urodzinach, Harry, po całym dniu przeglądaniu rzeczy z kufra Syriusza, stwierdził, że czas najwyższy coś zjeść. Zszedł do kuchni, gdzie jak wiedział była jeszcze reszta zapiekanki od pani Weasley z wczoraj, jednak zawahał się gdy na miejscu ujrzał czarnowłosą dziewczynę, która piła coś parującego w dużym kubku i patrzyła pustym wzrokiem w przestrzeń. W całym pomieszczeniu unosił się przyjemny aromat czarnej kawy.

- Wchodź. Przecież cię nie zjem – oznajmiła kiedy zobaczyła jak się zawahał. – W końcu to twój dom – stwierdziła sarkastycznie. Harry stwierdził, że chyba nie miała zamiaru ponownie się odzywać, gdyż jej wzrok ponownie stał się pusty, a ona spokojnie popijała kawę, więc nawet nie zareagował na jej słowa. Spokojnie podgrzał sobie kolacje i usiadł przy stole na przeciwko dziewczyny. Gdy kończył posiłek Susanne jakby się ocknęła i teraz patrzyła wprost na niego, więc postanowił ją zagaić.

- Kawa?

- Tak Potter, to jest kawa – odpowiedziała mu sarkastycznie. – Pijam ją codziennie, jeśli tak cię to interesuje.

- O tej porze?

- Kawa o każdej porze jest dobra – prychnęła. – Chcesz coś ode mnie czy cierpisz na brak towarzystwa, z powodu wyjątkowego braku twojej świty dzisiaj.

- Zastanawiałem się czemu tak patrzyłaś na mnie. A skąd wiesz, że moi przyjaciele – podkreślił – przychodzą do mnie codziennie?

- Trudno nie usłyszeć stada niewyżytych Gryfonów, którzy zachowują się jak na boisku Quidditcha.

- Co ty masz do Quidditcha? Już drugi raz wspominasz o nim, gdy narzekasz na hałas. Zupełnie bezpodstawnie zresztą, bo wcale nie zachowujemy się tak głośno.

- No, no Potter, widzę, że się wyrabiasz – prychnęła. Jednak po chwili zerwała się z krzesła chwytając się za coś co miała pod bluzką. – Wybacz, ale mam ważniejsze rzeczy na głowie niż jałowe pogawędki o niczym. – Zniknęła mu z oczu tak szybko, że nawet nie zdążył jej odpowiedzieć. Nie wiedział co o tym sądzić, ale miał pewne podejrzenia. Miał wrażenie, że to Voldemort ją do siebie wezwał. Dumbledore wspominał mu, że dziewczyna nie ma jeszcze Mrocznego Znaku, jednak Harry domyślił się, że czarnoksiężnik znalazł jakiś sposób, aby wzywać ją do siebie. Skrzywił się z obrzydzeniem. W tym momencie usłyszał z salonu podniesione głosy swoich przyjaciół. Czyli jednak nie będzie musiał się nudzić przez cały wieczór.

Susanne, tak jak zresztą przypuszczał Harry, właśnie klękała przed Czarnym Panem. Tym razem była z nim sam na sam. Czyli prawdopodobnie czekała ją kolejna lekcja.

- Masz coś dla mnie o Potterze? – zapytał ją od razu.

- Panie, tak naprawdę nic ciekawego nie mogę ci powiedzieć. Potter całymi dniami kręci się po domu, przeglądając wszystko co może. Codziennie odwiedzają go ci zdrajcy krwi i szlama. Spędzają razem czas, ale nie robią niczego podejrzanego. Dumbledore – to nazwisko wypluła z odrazą – nie pojawił się od przeniesienia ani razu, więc nie wiem czy utrzymują jakiś kontakt.

- I tylko tyle masz mi do powiedzenia? – warknął swoim syczącym głosem Voldemort.

- Panie, ale Potter naprawdę nie robi nic co miało by cię zainteresować.

- Masz się do niego zbliżyć, tak żeby wiedzieć o wszystkim – wysyczał. – Crucio! – Zaklęcie znalazło na niej swój cel. Na szczęście nie było ono długie i szybko mogła się po nim pozbierać ponownie stając dumnie przed swoim panem. – Przejdźmy do naszej dzisiejszej lekcji – oznajmił, po czym dotknął swojego Mrocznego Znaku, przywołując do siebie jednego ze swoich śmierciożerców. Gdy w pomieszczeniu znalazł się Goyle Senior Czarny Pan nie zwrócił na niego nawet najmniejszej uwagi. Za to intensywnie przyglądał się swojej podopiecznej. – Chciałbym abyś poznała zaklęcie Sectumsempra. – Gdy Susanne to usłyszała przełknęła niepewnie ślinę. Znała tę klątwę. Nie wiedziała tylko po co im był tu Goyle.

- Panie, tę klątwę wymyślił mój ojciec. Znam ją i potrafię jej użyć.

- O proszę, Severus, rzeczywiście szykował cię na mojego śmierciożercę – uśmiechnął się z drwiną. – W takim razie masz cel, chcę zobaczyć efekt tej klątwy.

- Ale panie, przecież ta klątwa zabija – oznajmiła lekko drżącym głosem. Szybko jednak przełknęła ślinę, aby pozbyć się tego drżenia.

- Śmiesz mi się sprzeciwiać?

- Nie! Ale Panie…

- A więc do dzieła – przerwał jej. Susanne jeszcze tylko chwilę myślała co zrobić jednak szybko uniosła różdżkę pod ponaglającym spojrzeniem Czarnego Pana. W oczach Goyle’a widziała strach i nadzieję, że jej się nie uda. Mężczyzna wiedział, że jeśli zaprotestuje to Czarny Pan zabije go za nieposłuszeństwo. A tak miał chociaż nadzieję, że ta dziewczyna tylko przechwalała się swoimi umiejętnościami. Susanne odetchnęła głęboko i machnęła różdżką bezgłośnie, wysyłając w śmierciożercę czarnomagiczną klątwę. Wiedziała, że jej się uda, ale gdy zobaczyła pojawiające się natychmiastowo rozcięcia na ciele tego człowieka zamurowało ją. Czarny Pan roześmiał się z aprobatą nadal ją obserwując. Ona jednak postanowiła dalej działać. Skoro potrafiła rzucać taką klątwę, to musiała też znać przeciwzaklęcie. Klęknęła przy wykrwawiającym się mężczyźnie i wyciągnęła nad nim różdżkę.

- Vulnera Sanentur – wypowiedziała cichym, ale spokojnym głosem. Wiedziała, że musi powtórzyć to zaklęcie trzykrotnie, aby w pełni zadziałało na skutki poprzedniej klątwy. Gdy skończyła, rany Goyle’a zasklepiały się, a jego skóra zaczęła odzyskiwać odpowiednie kolory. Gdy już wiedziała, że nic nie grozi Śmierciożercy wstała i stanęła przed Czarnym Panem, który jak dostrzegła obserwował ją uważnie.

- Dlaczego to zrobiłaś – zapytał swoim złowrogim głosem.

- Ponieważ kazałeś mi, Panie umiejętnie rzucić klątwę Sectumsempra, a nie zabijać swojego sługę.

- Jestem z ciebie zadowolony, Susanne. Możesz wyjść – oznajmił, a ona szybko ruszyła w stronę wyjścia. Zanim wyszła usłyszała jeszcze, że Czarnoksiężnik przywołał do siebie skrzata domowego, i kazał mu posprzątać ten bałagan wskazując na nieprzytomnego Goyle’a.

Sama nie wiedziała jakim sposobem, ale udało jej się teleportować. Znalazła się w salonie na Grimmauld Place. Dłonie trzęsły jej się jak u alkoholika. Krążyła po pomieszczeniu nie wiedząc co robić. Nie miała zamiaru iść do Dumbledore’a, bo wiedziała, że nic ważnego nie ma mu do przekazania, a jej lekcje u Czarnego Pana były jej sprawą i tylko jej. Próbowała się uspokoić, ale nadal w głowie miała obraz Goyle’a leżącego na posadzce, całego we krwi. Ona to zrobiła. Pokaleczyła człowieka, niemal zabiła. Nie mogła się uspokoić. Przed Czarnym Panem jeszcze jakoś zachowywała pozory, ale teraz wszystko puściło. Próbowała oklumencji, która zwykle pomagała jej w opanowywaniu się, jednak teraz nawet to ją zawiodło. I nagle do głowy wpadł jej pomysł, który już raz tego lata zrealizowała. Alkohol. Było jedno miejsce, gdzie mogła znaleźć jego duże ilości bez zbędnych pytań. Spinner’e End. Wiedziała, że nie może się teleportować, była tak rozdygotana, że stuprocentowo skończyłoby się to rozszczepieniem. Dlatego od razu podbiegła do kominka i chwyciła gwałtownym ruchem za pojemnik leżący na nim, w którym znajdował się proszek Fiuu. Przez przypadek przy okazji potrąciła wazon, który rozbił się u jej stóp z dużym hałasem jednak nie przejęła się nim w ogóle. Pojemnik, a właściwie srebrna szkatuła z proszkiem Fiuu, była zabezpieczona wytwornym zamkiem w kształcie węża, z którym nie mogła sobie poradzić. Wiedziała, że gdyby nie trzęsące się dłonie, szybko by się z tym uwinęła. Dlatego ze złości zaczęła kląć pod nosem. W tym stanie zastał ją Harry, zwabiony zrobionym przez nią hałasem.

- Co tu się dzieje? Coś się stało? – dostrzegają stan w jakim znajdowała się dziewczyna.

- Nie interesuj się Potter, tym co cię nie dotyczy – warknęła ze złością. – No cholera jasna! – wykrzyknęła gdy szkatułka wypadła jej z rąk. Potter podszedł do niej szybkim krokiem i podniósł naczynie.

- Hej spokojnie. Jeśli chcesz to ci pomogę tylko powiedz gdzie ty chcesz iść w tym stanie – powiedział jednocześnie je otwierając.

- Potter, czy ty choć raz nie możesz dać mi spokoju! Jeśli jednak nie możesz zaspokoić swojej ciekawości to wiedz, że potrzebuję dostać się do swojego domu!

- Ale po co?

- Do kurwy nędzy po alkohol! – wykrzyknęła tracąc cierpliwość. Harry pierwszy raz ją taką widział. Zawsze była opanowana, co jego niezmiernie wkurzało.

- Jeśli potrzebujesz się napić, to nie musisz się przenosić do swojego domu. Tu na miejscu też możesz to zrobić.

- Co? – zbił ją z tropu tym stwierdzeniem, co spowodowało, że przestała krzyczeć.

- W lochach koło laboratorium jest piwniczka – wyjaśnił spokojnie. – Sądziłem, że o niej wiesz skoro przesiadujesz tam całymi dniami.

- Nie wiem – prychnęła i wyminęła go chcąc ruszyć do lochów.

- Czekaj – zatrzymał ją. – Z tymi trzęsącymi się rękami raczej nic nie doniesiesz. Ja pójdę. – Susanne na te słowa uniosła brwi do góry w geście zdziwienia, ale nie oponowała. Nie miała już na nic siły, dlatego przyjęła jego pomoc.

- Tylko weź dużo i mocne – wykrzyknęła zanim wyszedł.

Harry zastanawiał się co doprowadziło dziewczynę do takiego stanu, ale wiedział, że ona mu nic nie powie. Sam przez chwilę zastanawiał się czy skorzysta z zapasów z piwniczki i doszedł do wniosku, że to nie jest zły pomysł. Był to kolejny sposób by zapomnieć o tym ponurym miejscu i jego poprzednim właścicielu. Choć przeglądanie pamiątek po Syriuszu przynosiło mu dużo otuchy to przebywanie w tym domu sprawiało, że cały czas miał wrażenie, że ujrzy tu Syriusza całego i zdrowego. Zawsze jednak po tym jak nachodziły go te myśli to przed oczami pojawiał się wielki kamienny łuk z zasłoną i moment, w którym Syriusz umierał. Cały czas za nim tęsknił. Otrząsnął się z tych myśli, kiedy znalazł się w piwniczce. Na jednej z wyższych półek dojrzał spory zapas Ognistej Whisky. Próbował jej pierwszy raz niedawno, w trakcie swoich siedemnastych urodzin, wtedy niekoniecznie mu posmakowała. Ale chyba to było to co podchodziło pod definicje dużo i mocne, a także nadawało się jak najbardziej by zapomnieć. Wylewitował kilka butelek i poszedł z powrotem na górę. W salonie zastał Susanne, która całkowicie bez sił siedziała na kanapie. Na kolanach opierała łokcie i chowała twarz w dłoniach. W jej długich, czarnych włosach odbijały się płomienie z kominka. Z cichym brzdękiem odstawił butelki na niski stolik przy którym siedziała. Wtedy ona zwróciła na niego uwagę. Popatrzyła tak jakby nie wierzyła, że rzeczywiście wróci tutaj z alkoholem. Bez słowa wyczarowała dwie szklanki, jedną od razu uzupełniając płynem. Oparła się wygodnie o oparcie kanapy wpatrując się w ogień. Nie miała zamiaru się odzywać do chłopaka, pytać czy dołączy, czy też chociażby dziękować za przyniesienie trunków. Jemu pozostawiła decyzję, czy zostanie tu, czy pójdzie sobie w diabły. Choć miała nadzieję, że wybierze drugą opcje. Jednak Harry napełnił drugą szklankę i usiadł na drugim końcu kanapy. Przybrał podobną do niej pozę i tak siedzieli w ciszy, raz po raz napełniając szkło. Gdy skończyli pierwszą butelkę Harry zapewne napędzany alkoholem, który dodał mu odwagi odezwał się.

- Powiesz co się stało?

- A ty powiesz mi czemu siedzisz tu koło mnie z zamiarem zalania się w trupa, zamiast robić cokolwiek co cię tam interesuje, a przynajmniej cokolwiek z dala ode mnie? No właśnie  - odpowiedziała sobie nie czekając na jego odpowiedź. Wiedziała że się jej nie zwierzy, tak jak ona nie miała zamiaru zwierzać się jemu. Jednak postanowiła pociągnąć tą rozmowę. Potrzebowała czegoś co odciągnie jej myśli, a będąc już pod wpływem uznała, że cywilizowana rozmowa z Potterem jest możliwa. – Wytłumaczysz mi jakim cholernym sposobem to gniazdo Ślizgonów, jest w twoim posiadaniu? – zapytała, a on aż spojrzał na nią zdziwiony. Był pewien, że nic więcej nie powie, a tu sama z siebie rozpoczyna rozmowę.

- Mój ojciec chrzestny przepisał mi ten dom w testamencie. Po śmierci Syriusza dom należy do mnie – dodał gorzko. Chciał o tym właśnie zapomnieć, a ona właśnie teraz postanowiła dręczyć go tym tematem.

- Syriusz? Syriusz Black? On był twoim ojcem chrzestnym? Ten kundel?- Za późno uświadomiła sobie, że popełniła błąd. Gdy tylko skończyła mówić on zerwał się z kanapy przewracając otwartą butelkę na dywan.

- Kim ty jesteś, żeby obrażać człowieka, którego nie znałaś! No tak pewnie ojczulek ci naopowiadał ci historie o tym jaki to on był biedny przez Huncowtów! Być może kiedyś popełniali błędy, ale potem się zmienili! Nie zostali nic nie wartymi śmierciożercami jak on. Dla mnie Syriusz był wspaniałym człowiekiem!

- Uspokój się! – krzyknęła na niego. – Sorry, nie powinnam tak o nim mówić, ale jak sam zauważyłeś znam go tylko z opowiadań ojca, więc mogło mi się to wymsknąć. Sorry – powtórzyła bardzo trzeźwo, jak na stan, w którym się znajdowała. Wprawiła tym chłopaka w taki szok, że ten, aż usiadł z powrotem bez słowa. W końcu jeszcze nigdy się nie zdarzyło, aby Snape go przepraszała. – Nie wiedziałam, że był on dla ciebie tak ważny. Postaram się nie powielać opinii mojego ojca o tym człowieku, skoro sama go nie znałam, ale pamiętaj, że ojciec dla mnie również był bardzo ważny i nie pozwolę nikomu powtarzać o nim tych krzywdzących opinii. Nawet Wybrańcowi – dodała z delikatnym humorem, czym nieźle go zdziwiła. Harry co prawda mógł z nią wejść w dyskusję o Severusie Snapie, który nie byś święty, a już na pewno był draniem w stosunku do niego, ale wiedział, że teraz to nie jest dobry pomysł. Taka rozmowa na pewno skończyła by się wielką awanturą, a on właśnie zaczynał czuć się dobrze, na co wpływ miał głównie wypity alkohol, dlatego bez słowa usunął rozbitą butelkę jednym machnięciem różdżki i otworzył kolejną dolewając sobie i Susanne whisky. Ponownie siedzieli w ciszy pijąc, aż wreszcie Harry’emu przyszło coś do głowy, na co uśmiechnął się do siebie.

- My chyba nie możemy spędzać ze sobą czasu nie kłócąc się – przerwał ciszę, na co ona prychnęła tylko. Nadal jednak zastanawiała ją jedna rzecz.

- Teraz jednak mnie zastanawia, jakim sposobem ktoś z takiej rodziny mógł zostać twoim ojcem chrzestnym? Blackowie kojarzeni są z reguły z siłami ciemności. – Postanowiła nie drążyć tematu ich kłótni.

- Syriusz był jednym z niewielu wyjątków tej rodziny – odpowiedział zaskoczony jej ciekawością. – Jako jedyny był Gryfonem, był przyjacielem mojego ojca. Wyrzekł się rodziny, ale ona nie zdążyła wyrzec się jego. Tak więc jako jedynemu dziedzicowi przypadł mu w udziale ten dom – wyjaśnił. Alkohol zdecydowanie rozwiązał ich języki. – Czemu interesuje cię rodzina Blacków? – zapytał z ciekawością. – Brzmisz jakbyś ich znała.

- Moja matka nazywała się Selena Black, i była jednym z kolejnych takich przypadków w tej rodzinie.

- Ciekawe kim była dla Syiusza – mruknął Harry zastanawiając się. Gdy oglądał gobelin przedstawiający ród Blacków nie mógł sobie przypomnieć czy gdzieś widział to imię.

- Byli kuzynami. Walburga, matka Syriusza i Alfard, matka Seleny, byli rodzeństwem. – Susanne dobrze znała to drzewo genealogiczne, gdyż kiedyś miała manie i bardzo chciała znaleźć wszystkie informacje na temat matki. Po jakimś czasie jej przeszło, ale bardzo dokładnie prześledziła losy swoich przodków.

- Co masz na myśli mówiąc że była kolejnym takim przypadkiem? – zapytał.

- Jej ojciec, Alfard, został wydziedziczony z rodu, za to, że nie popierał mani czystości krwi. Ożenił się ze szlamą, co dla nich było nie do przyjęcia. Moja matka mimo tego, że była Ślizgonką, to jednak nadal była półkrwi, wychowana przez ojca, który sprzeciwił się rodzinie i matkę, czarownicę brudnej krwi, również nie wierzyła w te idee. I to do tego stopnia, że pracowała dla ministerstwa jako szpieg Czarnego Pana. – Susanne sama nie wiedziała dlaczego opowiada Potterowi historię swojej rodziny, ale alkohol działał na nich już na tyle, że nie szukali w niczym sensu. Stało się to na czym im obojgu zależało. Zapomnieli i zajęli myśli czymś innym.

- Co się z nią stało?

- A jak myślisz? – zapytała sarkastycznie. – To co ze wszystkimi zdrajcami Czarnego Pana. Została zabita. Odkrył ją dokładnie w dzień, w którym się urodziłam. – Susanne pogrążyła się całkowicie we wspomnieniach. Pamiętała jak ojciec opowiadał jej tę historię. Pokazał jej nawet parę wspomnień, aby mogła poznać swoją matkę chociażby jego oczami. Sama nie wiedziała czemu kontynuuje tę opowieść, ale choć chłopak nie pytał już o nic więcej ona mówiła jak w transie. – Torturował ją tak, że wywołał poród. Był pewien, że umrze, w wielkich bólach razem ze swoim nienarodzonym jeszcze dzieckiem, więc zostawił ją i kazał swoim śmierciożercom porzucić ją gdzieś w lesie. Nie wiedział, że ojcem tego dziecka jest jego sługa. Ojciec, gdy tylko mógł wrócił po nią i teleportował się do jedynej osoby z rodziny Blacków, której ufał. Andromeda, chociaż też nie była po stronie Czarnego Pana, od razu mu pomogła. Zajęła się moją matką i odebrała poród. Udało jej się uratować i ją i mnie. Ojciec jednak nie mógł z nami zostać. Wiedział, że kobieta zajmie się nami i ochroni nas. Moja matka doszła do siebie i jak zwykle nie mogła usiedzieć w miejscu. Czarny Pan nie wybacza ani nie zapomina. Dorwał ją po raz drugi kilka miesięcy później i zabił na oczach mojego ojca. Wcześniej przerył jej umysł więc dokładnie wiedział, że to on nam pomógł. Chciał zabić i jego, ale mój ojciec był idealnym kłamcą – uśmiechnęła się z dumą. – Przekonał go, że uratował kobietę tylko dlatego, że nosiła pod sercem jego dziecko, które teraz on może wychować na idealnego śmierciożercę. Czarnemu Panu tak się spodobała idea wychowywania kolejnego pokolenia śmierciożerców, że skończyło się na torturach. Ojciec chciał mnie zostawić Andromedzie, ale ta się nie zgodziła. Zawsze mu powtarzała, że to znak, że czas najwyższy przejrzeć na oczy. I tak się stało. Poszedł do Dumbledore’a i przekonał go, że chce się zmienić, co ten staruch skrzętnie wykorzystał. Potem, szczególnie po zniknięciu Czarnego Pana, ojciec często korzystał z pomocy Andromedy, ale sam podjął się roli ojca – zakończyła cicho. Potter choć wydawał się znudzony uważnie słuchał jej opowieści. Nie zastanawiał się szczególnie dlaczego opowiedziała mu tę historię, ponieważ teraz myślenie nie było jego dobrą stroną, ale uznał, że najwyraźniej potrzebowała się wygadać. Ona sama nie wiedziała co nią kierowało, jednak nie czuła się z tym źle. Mogło się to co prawda zmienić gdy wytrzeźwieje, ale teraz nie miała zamiaru się tym przejmować. Dalej pili w ciszy, aż wreszcie oboje zasnęli na kanapie.


***
Cześć,
mam dla Was kolejny rozdział. Wena wróciła mam nadzieję, że na dłuższą chwilę.
Do następnego,
AniaXXX

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz