Susanne nie
mogła uwierzyć, że trafiła na jakąś tandetną imprezę urodzinową. W myślach
przeklinała Dumbledore’a, który nie ostrzegł jej przed tym co tu się działo. Była
pewna, że poznał ją na tyle, aby wiedzieć, że nie będzie chciała w tym
uczestniczyć, a starzec zakpił sobie z niej na koniec życząc jej dobrej zabawy.
Chciała po cichu przemknąć przez pomieszczenie nie zwracając na siebie uwagi,
ale gdy tylko wyszła z kominka wszyscy momentalnie odwrócili się w jej stronę.
- Ooo Susanne,
może do nas dołączysz? Mamy tutaj małą uroczystość. Świętujemy urodziny
Harry’ego – odezwała się po chwili ciszy pani Weasley. Susanne zawsze
zastanawiało zachowanie tej kobiety względem niej. Z jednej strony była dla
niej miła, zresztą jak dla każdego, chyba nie umiała inaczej. Z drugiej strony
Susanne wyczuwała bijący od niej dystans. Domyślała się, że jest on spowodowany
zachowaniem jej ojca, ale nie mogła wyczuć czy Molly Weasley odczuwała względem
jej ojca strach, czy raczej nienawiść.
- Dziękuję, ale
mam ciekawsze zajęcia – odpowiedziała swoim zwyczajowo zimnym głosem. Nie
czekając na nic więcej wyszła z salonu i zaszyła się w laboratorium. Gdy się
tam znalazła od razu podeszła do stanowiska, na którym stał kociołek z
zabezpieczonym eliksirem. Ściągnęła zaklęcie zabezpieczające z zaczętego
eliksiru tojadowego. Zostało jeszcze pięć dni do pełni i właśnie dzisiaj
eliksir wchodził w fazę intensywnego warzenia. Eliksir ten musi warzyć się
przez wszystkie fazy księżyca, dlatego tak uciążliwe jest regularne
dostarczanie tego wywaru osobie chorej na likantropie. Nie można było stworzyć
większej ilości, ponieważ eliksir tracił swoje właściwości po pełni księżyca. Dlatego
właśnie jej ojciec zawsze miał osobne stanowisko w swoim laboratorium, w którym
nieustannie tworzył ten eliksir dla Lupina. Teraz gdy jej ojca nie było ona
postanowiła przejąć to zadanie. W tej chwili nad kociołkiem unosiła się
delikatna szara mgiełka, która pod koniec warzenia miała przyjąć formę
niebieskiego dymu. Najważniejszym składnikiem wywaru był tojad, w tym przypadku
używane są wszystkie części tej rośliny, zarówno korzeń, kwiaty, jak i liście,
które były silnie toksyczne. Korzeń pocięty na pół calowe równe kawałki był
używany już od pierwszej fazy ważenia. Teraz nadszedł ten moment, w którym trzeba było dodać liście. Musiała mocno się
skupić i bardzo uważać ze względu na ich toksyczność. Jednocześnie z liśćmi
tojadu musiała dodać jeden bezoar, który miał zniwelować te toksyczne
właściwości. Zanim jednak miała to zrobić musiała wszystko przygotować. Wyjęła dokładnie
trzy malutkie listki ze specjalnie zabezpieczonego pojemniczka używając do tego
szczypców ze szczerego złota, które nie reagowały ze związkami zawartymi w
liściach tojadu. Zawiesiła je różdżką w powietrzu nad kociołkiem, tak samo
postąpiła z bezoarem. Teraz musiała podgrzać wywar dokładnie do 48 stopni. Gdy
jej się to udało spojrzała przelotnie na zegar wiszący na ścianie i różdżką przeniosła
liście i bezoar do kociołka. Teraz miało minąć dokładnie trzy minuty, po
których liście powinny się rozpuścić, a ona miała zamieszać eliksir trzy razy w
lewo i trzy razy w prawo i wyjąć bezoar. Uważnie pilnowała zegara i
kontrolowała poziom rozpuszczenia się liści. Gdy zbliżał się odpowiedni czas
chwyciła za odpowiednie narzędzia, aby być gotową. Wreszcie zamieszała
odpowiednio eliksir i uśmiechnęła się z dumą. To był najbardziej drażliwy
moment, ponieważ gdyby się okazało, że liście nie rozpuściły się całkowicie w
ciągu tych trzech minut wywar byłby bezużyteczny. Potem wyjęła bezoar i
kontynuowała pracę. – Pięć kropli smoczej krwi oraz pięć kropli krwi salamandry
zmieszać ze sobą – zaczęła mruczeć pod nosem. – Wlać do wywaru i zamieszać pięć
razy w lewą stronę. Dodać jeden sproszkowany róg jednorożca. Zmniejszyć
temperaturę do 23 stopni i nad kociołkiem powinien pojawić się szary dym
unoszący się w postaci spirali. I jest! – dodała nieco głośniej zadowolona z
siebie. Wiedziała, że to jest też jedyny moment, kiedy mogła nieco poprawić
smak tej mikstury. Jej ojciec nigdy nie tolerował poprawiania smaku
jakichkolwiek wywarów, gdyż twierdził, że jest to niepotrzebne. Eliksiry nie
mają smakować, tylko pomagać. Nawet teraz potrafiła sobie wyobrazić jego
głęboki, ale sarkastyczny głos mówiący jej to zdanie. Wiedziała, że dodatek
cukru zniszczy właściwości wywaru, ale za to dodanie odpowiedniej ilości
mieszanki ziół zawierającej miętę i lawendę w tej fazie warzenia nieco złagodzi
obrzydliwy smak. Dlatego też przygotowała starannie mieszankę ziołową i dodała
ją do eliksiru. Na dzisiaj był to koniec jej pracy nad tym konkretnym
eliksirem. Za dokładnie 24 godziny miała dodać posiekane nóżki pająka oraz
sproszkowany kamień księżycowy. Następnie przez dwie doby co 8 godzin należało
dodawać po jednym kwiecie tojadu. Wraz z ostatnim dodając walerianę i żółć
pancernika, która właśnie nadawała temu wywarowi tak okropny smak. Przez
ostatnią dobę wywar musiał leżakować w temperaturze 37 stopni. Po czym wreszcie
miał być gotowy do spożycia. Teraz postanowiła popracować nad innymi wywarami.
Eliksirów przeciwbólowych, pocruciatusowych, czy wzmacniających w siedzibie
Zakonu Feniksa nigdy nie było za mało. Przeniosła się na inne stanowisko i
przygotowała je. Odpowiednie przygotowanie stanowiska to połowa sukcesu.
Była to kolejna zasada, którą ojciec często jej powtarzał. Pracowała tak w
ciszy przez kolejne kilka godzin, gdy nagle gwałtownie otworzyły się drzwi.
Przestraszyła się i zamiast dodać trzy krople soku z ciemiernika dała ich
prawie dziesięć. Eliksir natychmiastowo zaczął kipieć i Susanne już wiedziała,
że zaraz wybuchnie. Dlatego odsunęła się i znalazła się przy wyjściu, w którym
przed chwilą pojawił się jej współlokator.
- Potter! Do
jasnej cholery! Czy ty musisz tu wbiegać jak na boisko Quidditcha?! To jest
laboratorium! – zaczęła krzyczeć na chłopaka wściekła, gdy eliksir uspokajający
wybuchał.
- O co ci
chodzi tylko tu wszedłem? Przecież nie wiedziałem, że tu jesteś! – Harry zaczął
się bronić.
- Wlazłeś tu
jak stado hipogryfów! A to jest laboratorium. Tu panuje cisza i spokój!
- Jak bym
gdzieś już to słyszał – prychnął oburzony chłopak mając na myśli lekcje
eliksirów. Chciał tylko zwiedzić to miejsce skoro miał tu spędzić kolejny
miesiąc. Kiedy był tu ostatnim razem raczej nie skupiał się na poznaniu
tajemnic tego domu. Jednak teraz kiedy był jego właścicielem to się zmieniło. Ten
fakt nadal sprawiał mu ból, z resztą w tym domu odczuwał go dużo bardziej niż
przez ostatni rok. Na szczęście, albo raczej nieszczęście, to całe zamieszanie
z córką Snape’a mieszkającą tu razem z nim często skutecznie odciągało jego
myśli od Syriusza. Tak jak właśnie teraz.
- To szkoda, że
nie słuchałeś, kiedy ci to mówiono! Co ty tu w ogóle robisz?! – zapytała
podniesionym głosem.
- Może jeszcze
zabronisz mi chodzić po moim domu! – Pierwszy raz głośno przyznał się do tego i
to sprawiło, że coś go zakuło.
- Rób sobie co
chcesz, tylko mi nie przeszkadzaj! – warknęła. – A teraz daj mi spokój muszę tu
posprzątać! – Odwróciła się do niego plecami i zaczęła machać różdżką
sprawiając, że laboratorium zaczęło wyglądać tak jak powinno. Czysto i
sterylnie. Harry stwierdził, że ciśnienie już mu się wystarczająco podniosło,
więc po cichu wyszedł z królestwa dziewczyny.
Tak właśnie
dwójka nastolatków spędzała swoje dni. Susanne całe dnie siedziała w
laboratorium i pracowała nad różnorodnymi eliksirami. Pracowała i wspominała.
Laboratorium to było miejsce, w którym bardzo często przebywała razem z ojcem.
Z reguły właśnie w ten sposób spędzali razem swój wolny czas. Pamiętała te
spokojne popołudnia, w trakcie których ojciec uczył ją swojego fachu. To były
przyjemne chwile, kiedy to Severus Snape był zawsze rozluźniony i czasem nawet
uśmiechał się do niej z czułością. Widziała to w jego oczach, ponieważ jego
twarz zawsze była poważna, wręcz surowa, ale jego oczy nigdy jej nie
okłamywały. I to właśnie doceniała w swoim ojcu. Zawsze był sobą, ale przy niej
nie utrzymywał emocjonalnej tarczy. Susanne choć nie zdawała sobie z tego
sprawy bardzo przypominała w tym swojego ojca.
Harry natomiast
kręcił się po domu i szukał pamiątek po swoim ojcu chrzestnym. Najwięcej jego
osobistych rzeczy znalazł w sypialni, którą teraz sam zajmował. Najważniejszą
pamiątką, którą znalazł w szafce nocnej był album w pełni wypełniony zdjęciami
z dzieciństwa i młodości Syriusza Blacka. W tych z dzieciństwa przeważały
zdjęcia, w których Harry poznał małego Syriusza z młodszym od niego chłopcem.
Byli tak podobni do siebie, że Harry był stuprocentowo pewny, że był to
Regulus, jego młodszy brat. Jako chłopcy wydawali się zgranym rodzeństwem, choć
Harry wiedział, że potem wiele się popsuło w ich relacji. Z oczywistych
względów dla Harry’ego największą wartość miały zdjęcia z Hogwartu. Dzięki tym
zdjęciom mógł bliżej poznać historię zarówno swojego ojca chrzestnego, jak i
rodziców, i ich przyjaciół. Na wielu z nich widać było jak czwórka Huncwotów
planowała i realizowała swoje dowcipy. Przy nich były dokładne opisy tych
żartów spisane przez Syriusza, przy których Harry’emu poprawiał się humor.
Często bolał go, aż brzuch ze śmiechu. Oprócz przeglądania pamiątek po
Syriuszu, Harry’emu czas zajmowali przyjaciele. Byli na Grimmauld Place niemal
codziennie, zawsze przynosząc ze sobą zapasy jedzenia od pani Weasley, która
była pewna, że bez tego umrą śmiercią głodową. Harry właściwie nie narzekał, bo
uwielbiał kuchnię matki swojego przyjaciela. Ron i Hermiona czasem odwiedzali
go sami, czasem razem z Ginny, która nie była zadowolona, kiedy ich rozmowy
schodziły na współlokatorkę Harry’ego. Wyraźnie jej nie lubiła. Czasem też
wpadali bliźniacy, którzy przynosili ze sobą sporą dawkę dobrego humoru.
Tak więc
Susanne i Harry rzadko się spotykali, chociaż mieszkali w jednym domu. Zajęli
nawet sypialnie na innych piętrach. I żadnemu z nich to nie przeszkadzało.
Omijali się szerokim łukiem i byli całkowicie z tego zadowoleni. Kilka dni po
swoich urodzinach, Harry, po całym dniu przeglądaniu rzeczy z kufra Syriusza,
stwierdził, że czas najwyższy coś zjeść. Zszedł do kuchni, gdzie jak wiedział
była jeszcze reszta zapiekanki od pani Weasley z wczoraj, jednak zawahał się
gdy na miejscu ujrzał czarnowłosą dziewczynę, która piła coś parującego w dużym
kubku i patrzyła pustym wzrokiem w przestrzeń. W całym pomieszczeniu unosił się
przyjemny aromat czarnej kawy.
- Wchodź.
Przecież cię nie zjem – oznajmiła kiedy zobaczyła jak się zawahał. – W końcu to
twój dom – stwierdziła sarkastycznie. Harry stwierdził, że chyba nie miała
zamiaru ponownie się odzywać, gdyż jej wzrok ponownie stał się pusty, a ona
spokojnie popijała kawę, więc nawet nie zareagował na jej słowa. Spokojnie
podgrzał sobie kolacje i usiadł przy stole na przeciwko dziewczyny. Gdy kończył
posiłek Susanne jakby się ocknęła i teraz patrzyła wprost na niego, więc
postanowił ją zagaić.
- Kawa?
- Tak Potter,
to jest kawa – odpowiedziała mu sarkastycznie. – Pijam ją codziennie, jeśli tak
cię to interesuje.
- O tej porze?
- Kawa o każdej
porze jest dobra – prychnęła. – Chcesz coś ode mnie czy cierpisz na brak
towarzystwa, z powodu wyjątkowego braku twojej świty dzisiaj.
- Zastanawiałem
się czemu tak patrzyłaś na mnie. A skąd wiesz, że moi przyjaciele – podkreślił
– przychodzą do mnie codziennie?
- Trudno nie
usłyszeć stada niewyżytych Gryfonów, którzy zachowują się jak na boisku
Quidditcha.
- Co ty masz do
Quidditcha? Już drugi raz wspominasz o nim, gdy narzekasz na hałas. Zupełnie
bezpodstawnie zresztą, bo wcale nie zachowujemy się tak głośno.
- No, no
Potter, widzę, że się wyrabiasz – prychnęła. Jednak po chwili zerwała się z
krzesła chwytając się za coś co miała pod bluzką. – Wybacz, ale mam ważniejsze
rzeczy na głowie niż jałowe pogawędki o niczym. – Zniknęła mu z oczu tak
szybko, że nawet nie zdążył jej odpowiedzieć. Nie wiedział co o tym sądzić, ale
miał pewne podejrzenia. Miał wrażenie, że to Voldemort ją do siebie wezwał.
Dumbledore wspominał mu, że dziewczyna nie ma jeszcze Mrocznego Znaku, jednak
Harry domyślił się, że czarnoksiężnik znalazł jakiś sposób, aby wzywać ją do
siebie. Skrzywił się z obrzydzeniem. W tym momencie usłyszał z salonu
podniesione głosy swoich przyjaciół. Czyli jednak nie będzie musiał się nudzić
przez cały wieczór.
Susanne, tak
jak zresztą przypuszczał Harry, właśnie klękała przed Czarnym Panem. Tym razem
była z nim sam na sam. Czyli prawdopodobnie czekała ją kolejna lekcja.
- Masz coś dla
mnie o Potterze? – zapytał ją od razu.
- Panie, tak
naprawdę nic ciekawego nie mogę ci powiedzieć. Potter całymi dniami kręci się
po domu, przeglądając wszystko co może. Codziennie odwiedzają go ci zdrajcy
krwi i szlama. Spędzają razem czas, ale nie robią niczego podejrzanego.
Dumbledore – to nazwisko wypluła z odrazą – nie pojawił się od przeniesienia
ani razu, więc nie wiem czy utrzymują jakiś kontakt.
- I tylko tyle
masz mi do powiedzenia? – warknął swoim syczącym głosem Voldemort.
- Panie, ale
Potter naprawdę nie robi nic co miało by cię zainteresować.
- Masz się do
niego zbliżyć, tak żeby wiedzieć o wszystkim – wysyczał. – Crucio! – Zaklęcie
znalazło na niej swój cel. Na szczęście nie było ono długie i szybko mogła się
po nim pozbierać ponownie stając dumnie przed swoim panem. – Przejdźmy do
naszej dzisiejszej lekcji – oznajmił, po czym dotknął swojego Mrocznego Znaku,
przywołując do siebie jednego ze swoich śmierciożerców. Gdy w pomieszczeniu
znalazł się Goyle Senior Czarny Pan nie zwrócił na niego nawet najmniejszej
uwagi. Za to intensywnie przyglądał się swojej podopiecznej. – Chciałbym abyś
poznała zaklęcie Sectumsempra. – Gdy Susanne to usłyszała przełknęła niepewnie
ślinę. Znała tę klątwę. Nie wiedziała tylko po co im był tu Goyle.
- Panie, tę
klątwę wymyślił mój ojciec. Znam ją i potrafię jej użyć.
- O proszę,
Severus, rzeczywiście szykował cię na mojego śmierciożercę – uśmiechnął się z
drwiną. – W takim razie masz cel, chcę zobaczyć efekt tej klątwy.
- Ale panie,
przecież ta klątwa zabija – oznajmiła lekko drżącym głosem. Szybko jednak
przełknęła ślinę, aby pozbyć się tego drżenia.
- Śmiesz mi się
sprzeciwiać?
- Nie! Ale
Panie…
- A więc do
dzieła – przerwał jej. Susanne jeszcze tylko chwilę myślała co zrobić jednak
szybko uniosła różdżkę pod ponaglającym spojrzeniem Czarnego Pana. W oczach
Goyle’a widziała strach i nadzieję, że jej się nie uda. Mężczyzna wiedział, że
jeśli zaprotestuje to Czarny Pan zabije go za nieposłuszeństwo. A tak miał
chociaż nadzieję, że ta dziewczyna tylko przechwalała się swoimi
umiejętnościami. Susanne odetchnęła głęboko i machnęła różdżką bezgłośnie,
wysyłając w śmierciożercę czarnomagiczną klątwę. Wiedziała, że jej się uda, ale
gdy zobaczyła pojawiające się natychmiastowo rozcięcia na ciele tego człowieka
zamurowało ją. Czarny Pan roześmiał się z aprobatą nadal ją obserwując. Ona
jednak postanowiła dalej działać. Skoro potrafiła rzucać taką klątwę, to
musiała też znać przeciwzaklęcie. Klęknęła przy wykrwawiającym się mężczyźnie i
wyciągnęła nad nim różdżkę.
- Vulnera
Sanentur – wypowiedziała cichym, ale spokojnym głosem. Wiedziała, że musi
powtórzyć to zaklęcie trzykrotnie, aby w pełni zadziałało na skutki poprzedniej
klątwy. Gdy skończyła, rany Goyle’a zasklepiały się, a jego skóra zaczęła
odzyskiwać odpowiednie kolory. Gdy już wiedziała, że nic nie grozi
Śmierciożercy wstała i stanęła przed Czarnym Panem, który jak dostrzegła
obserwował ją uważnie.
- Dlaczego to
zrobiłaś – zapytał swoim złowrogim głosem.
- Ponieważ
kazałeś mi, Panie umiejętnie rzucić klątwę Sectumsempra, a nie zabijać swojego
sługę.
- Jestem z
ciebie zadowolony, Susanne. Możesz wyjść – oznajmił, a ona szybko ruszyła w
stronę wyjścia. Zanim wyszła usłyszała jeszcze, że Czarnoksiężnik przywołał do
siebie skrzata domowego, i kazał mu posprzątać ten bałagan wskazując na
nieprzytomnego Goyle’a.
Sama nie
wiedziała jakim sposobem, ale udało jej się teleportować. Znalazła się w
salonie na Grimmauld Place. Dłonie trzęsły jej się jak u alkoholika. Krążyła po
pomieszczeniu nie wiedząc co robić. Nie miała zamiaru iść do Dumbledore’a, bo
wiedziała, że nic ważnego nie ma mu do przekazania, a jej lekcje u Czarnego
Pana były jej sprawą i tylko jej. Próbowała się uspokoić, ale nadal w głowie
miała obraz Goyle’a leżącego na posadzce, całego we krwi. Ona to zrobiła.
Pokaleczyła człowieka, niemal zabiła. Nie mogła się uspokoić. Przed Czarnym
Panem jeszcze jakoś zachowywała pozory, ale teraz wszystko puściło. Próbowała
oklumencji, która zwykle pomagała jej w opanowywaniu się, jednak teraz nawet to
ją zawiodło. I nagle do głowy wpadł jej pomysł, który już raz tego lata
zrealizowała. Alkohol. Było jedno miejsce, gdzie mogła znaleźć jego duże ilości
bez zbędnych pytań. Spinner’e End. Wiedziała, że nie może się teleportować,
była tak rozdygotana, że stuprocentowo skończyłoby się to rozszczepieniem.
Dlatego od razu podbiegła do kominka i chwyciła gwałtownym ruchem za pojemnik
leżący na nim, w którym znajdował się proszek Fiuu. Przez przypadek przy okazji
potrąciła wazon, który rozbił się u jej stóp z dużym hałasem jednak nie
przejęła się nim w ogóle. Pojemnik, a właściwie srebrna szkatuła z proszkiem
Fiuu, była zabezpieczona wytwornym zamkiem w kształcie węża, z którym nie mogła
sobie poradzić. Wiedziała, że gdyby nie trzęsące się dłonie, szybko by się z
tym uwinęła. Dlatego ze złości zaczęła kląć pod nosem. W tym stanie zastał ją
Harry, zwabiony zrobionym przez nią hałasem.
- Co tu się
dzieje? Coś się stało? – dostrzegają stan w jakim znajdowała się dziewczyna.
- Nie interesuj
się Potter, tym co cię nie dotyczy – warknęła ze złością. – No cholera jasna! –
wykrzyknęła gdy szkatułka wypadła jej z rąk. Potter podszedł do niej szybkim
krokiem i podniósł naczynie.
- Hej
spokojnie. Jeśli chcesz to ci pomogę tylko powiedz gdzie ty chcesz iść w tym
stanie – powiedział jednocześnie je otwierając.
- Potter, czy
ty choć raz nie możesz dać mi spokoju! Jeśli jednak nie możesz zaspokoić swojej
ciekawości to wiedz, że potrzebuję dostać się do swojego domu!
- Ale po co?
- Do kurwy
nędzy po alkohol! – wykrzyknęła tracąc cierpliwość. Harry pierwszy raz ją taką
widział. Zawsze była opanowana, co jego niezmiernie wkurzało.
- Jeśli
potrzebujesz się napić, to nie musisz się przenosić do swojego domu. Tu na
miejscu też możesz to zrobić.
- Co? – zbił ją
z tropu tym stwierdzeniem, co spowodowało, że przestała krzyczeć.
- W lochach
koło laboratorium jest piwniczka – wyjaśnił spokojnie. – Sądziłem, że o niej
wiesz skoro przesiadujesz tam całymi dniami.
- Nie wiem –
prychnęła i wyminęła go chcąc ruszyć do lochów.
- Czekaj – zatrzymał
ją. – Z tymi trzęsącymi się rękami raczej nic nie doniesiesz. Ja pójdę. – Susanne
na te słowa uniosła brwi do góry w geście zdziwienia, ale nie oponowała. Nie
miała już na nic siły, dlatego przyjęła jego pomoc.
- Tylko weź
dużo i mocne – wykrzyknęła zanim wyszedł.
Harry
zastanawiał się co doprowadziło dziewczynę do takiego stanu, ale wiedział, że
ona mu nic nie powie. Sam przez chwilę zastanawiał się czy skorzysta z zapasów
z piwniczki i doszedł do wniosku, że to nie jest zły pomysł. Był to kolejny
sposób by zapomnieć o tym ponurym miejscu i jego poprzednim właścicielu. Choć
przeglądanie pamiątek po Syriuszu przynosiło mu dużo otuchy to przebywanie w
tym domu sprawiało, że cały czas miał wrażenie, że ujrzy tu Syriusza całego i
zdrowego. Zawsze jednak po tym jak nachodziły go te myśli to przed oczami
pojawiał się wielki kamienny łuk z zasłoną i moment, w którym Syriusz umierał.
Cały czas za nim tęsknił. Otrząsnął się z tych myśli, kiedy znalazł się w
piwniczce. Na jednej z wyższych półek dojrzał spory zapas Ognistej Whisky.
Próbował jej pierwszy raz niedawno, w trakcie swoich siedemnastych urodzin,
wtedy niekoniecznie mu posmakowała. Ale chyba to było to co podchodziło pod
definicje dużo i mocne, a także nadawało się jak najbardziej by zapomnieć.
Wylewitował kilka butelek i poszedł z powrotem na górę. W salonie zastał
Susanne, która całkowicie bez sił siedziała na kanapie. Na kolanach opierała
łokcie i chowała twarz w dłoniach. W jej długich, czarnych włosach odbijały się
płomienie z kominka. Z cichym brzdękiem odstawił butelki na niski stolik przy
którym siedziała. Wtedy ona zwróciła na niego uwagę. Popatrzyła tak jakby nie
wierzyła, że rzeczywiście wróci tutaj z alkoholem. Bez słowa wyczarowała dwie
szklanki, jedną od razu uzupełniając płynem. Oparła się wygodnie o oparcie
kanapy wpatrując się w ogień. Nie miała zamiaru się odzywać do chłopaka, pytać
czy dołączy, czy też chociażby dziękować za przyniesienie trunków. Jemu
pozostawiła decyzję, czy zostanie tu, czy pójdzie sobie w diabły. Choć miała
nadzieję, że wybierze drugą opcje. Jednak Harry napełnił drugą szklankę i
usiadł na drugim końcu kanapy. Przybrał podobną do niej pozę i tak siedzieli w
ciszy, raz po raz napełniając szkło. Gdy skończyli pierwszą butelkę Harry
zapewne napędzany alkoholem, który dodał mu odwagi odezwał się.
- Powiesz co
się stało?
- A ty powiesz
mi czemu siedzisz tu koło mnie z zamiarem zalania się w trupa, zamiast robić
cokolwiek co cię tam interesuje, a przynajmniej cokolwiek z dala ode mnie? No
właśnie - odpowiedziała sobie nie
czekając na jego odpowiedź. Wiedziała że się jej nie zwierzy, tak jak ona nie
miała zamiaru zwierzać się jemu. Jednak postanowiła pociągnąć tą rozmowę.
Potrzebowała czegoś co odciągnie jej myśli, a będąc już pod wpływem uznała, że
cywilizowana rozmowa z Potterem jest możliwa. – Wytłumaczysz mi jakim cholernym
sposobem to gniazdo Ślizgonów, jest w twoim posiadaniu? – zapytała, a on aż
spojrzał na nią zdziwiony. Był pewien, że nic więcej nie powie, a tu sama z
siebie rozpoczyna rozmowę.
- Mój ojciec
chrzestny przepisał mi ten dom w testamencie. Po śmierci Syriusza dom należy do
mnie – dodał gorzko. Chciał o tym właśnie zapomnieć, a ona właśnie teraz
postanowiła dręczyć go tym tematem.
- Syriusz?
Syriusz Black? On był twoim ojcem chrzestnym? Ten kundel?- Za późno uświadomiła
sobie, że popełniła błąd. Gdy tylko skończyła mówić on zerwał się z kanapy
przewracając otwartą butelkę na dywan.
- Kim ty
jesteś, żeby obrażać człowieka, którego nie znałaś! No tak pewnie ojczulek ci
naopowiadał ci historie o tym jaki to on był biedny przez Huncowtów! Być może
kiedyś popełniali błędy, ale potem się zmienili! Nie zostali nic nie wartymi
śmierciożercami jak on. Dla mnie Syriusz był wspaniałym człowiekiem!
- Uspokój się!
– krzyknęła na niego. – Sorry, nie powinnam tak o nim mówić, ale jak sam
zauważyłeś znam go tylko z opowiadań ojca, więc mogło mi się to wymsknąć. Sorry
– powtórzyła bardzo trzeźwo, jak na stan, w którym się znajdowała. Wprawiła tym
chłopaka w taki szok, że ten, aż usiadł z powrotem bez słowa. W końcu jeszcze
nigdy się nie zdarzyło, aby Snape go przepraszała. – Nie wiedziałam, że był on
dla ciebie tak ważny. Postaram się nie powielać opinii mojego ojca o tym
człowieku, skoro sama go nie znałam, ale pamiętaj, że ojciec dla mnie również
był bardzo ważny i nie pozwolę nikomu powtarzać o nim tych krzywdzących opinii.
Nawet Wybrańcowi – dodała z delikatnym humorem, czym nieźle go zdziwiła. Harry
co prawda mógł z nią wejść w dyskusję o Severusie Snapie, który nie byś święty,
a już na pewno był draniem w stosunku do niego, ale wiedział, że teraz to nie
jest dobry pomysł. Taka rozmowa na pewno skończyła by się wielką awanturą, a on
właśnie zaczynał czuć się dobrze, na co wpływ miał głównie wypity alkohol,
dlatego bez słowa usunął rozbitą butelkę jednym machnięciem różdżki i otworzył
kolejną dolewając sobie i Susanne whisky. Ponownie siedzieli w ciszy pijąc, aż
wreszcie Harry’emu przyszło coś do głowy, na co uśmiechnął się do siebie.
- My chyba nie
możemy spędzać ze sobą czasu nie kłócąc się – przerwał ciszę, na co ona
prychnęła tylko. Nadal jednak zastanawiała ją jedna rzecz.
- Teraz jednak
mnie zastanawia, jakim sposobem ktoś z takiej rodziny mógł zostać twoim ojcem
chrzestnym? Blackowie kojarzeni są z reguły z siłami ciemności. – Postanowiła
nie drążyć tematu ich kłótni.
- Syriusz był
jednym z niewielu wyjątków tej rodziny – odpowiedział zaskoczony jej
ciekawością. – Jako jedyny był Gryfonem, był przyjacielem mojego ojca. Wyrzekł
się rodziny, ale ona nie zdążyła wyrzec się jego. Tak więc jako jedynemu
dziedzicowi przypadł mu w udziale ten dom – wyjaśnił. Alkohol zdecydowanie
rozwiązał ich języki. – Czemu interesuje cię rodzina Blacków? – zapytał z
ciekawością. – Brzmisz jakbyś ich znała.
- Moja matka
nazywała się Selena Black, i była jednym z kolejnych takich przypadków w tej
rodzinie.
- Ciekawe kim
była dla Syiusza – mruknął Harry zastanawiając się. Gdy oglądał gobelin
przedstawiający ród Blacków nie mógł sobie przypomnieć czy gdzieś widział to
imię.
- Byli
kuzynami. Walburga, matka Syriusza i Alfard, matka Seleny, byli rodzeństwem. –
Susanne dobrze znała to drzewo genealogiczne, gdyż kiedyś miała manie i bardzo
chciała znaleźć wszystkie informacje na temat matki. Po jakimś czasie jej
przeszło, ale bardzo dokładnie prześledziła losy swoich przodków.
- Co masz na
myśli mówiąc że była kolejnym takim przypadkiem? – zapytał.
- Jej ojciec,
Alfard, został wydziedziczony z rodu, za to, że nie popierał mani czystości
krwi. Ożenił się ze szlamą, co dla nich było nie do przyjęcia. Moja matka mimo
tego, że była Ślizgonką, to jednak nadal była półkrwi, wychowana przez ojca,
który sprzeciwił się rodzinie i matkę, czarownicę brudnej krwi, również nie
wierzyła w te idee. I to do tego stopnia, że pracowała dla ministerstwa jako
szpieg Czarnego Pana. – Susanne sama nie wiedziała dlaczego opowiada Potterowi
historię swojej rodziny, ale alkohol działał na nich już na tyle, że nie
szukali w niczym sensu. Stało się to na czym im obojgu zależało. Zapomnieli i
zajęli myśli czymś innym.
- Co się z nią
stało?
- A jak
myślisz? – zapytała sarkastycznie. – To co ze wszystkimi zdrajcami Czarnego
Pana. Została zabita. Odkrył ją dokładnie w dzień, w którym się urodziłam. –
Susanne pogrążyła się całkowicie we wspomnieniach. Pamiętała jak ojciec
opowiadał jej tę historię. Pokazał jej nawet parę wspomnień, aby mogła poznać
swoją matkę chociażby jego oczami. Sama nie wiedziała czemu kontynuuje tę
opowieść, ale choć chłopak nie pytał już o nic więcej ona mówiła jak w transie.
– Torturował ją tak, że wywołał poród. Był pewien, że umrze, w wielkich bólach
razem ze swoim nienarodzonym jeszcze dzieckiem, więc zostawił ją i kazał swoim
śmierciożercom porzucić ją gdzieś w lesie. Nie wiedział, że ojcem tego dziecka
jest jego sługa. Ojciec, gdy tylko mógł wrócił po nią i teleportował się do
jedynej osoby z rodziny Blacków, której ufał. Andromeda, chociaż też nie była
po stronie Czarnego Pana, od razu mu pomogła. Zajęła się moją matką i odebrała
poród. Udało jej się uratować i ją i mnie. Ojciec jednak nie mógł z nami
zostać. Wiedział, że kobieta zajmie się nami i ochroni nas. Moja matka doszła
do siebie i jak zwykle nie mogła usiedzieć w miejscu. Czarny Pan nie wybacza
ani nie zapomina. Dorwał ją po raz drugi kilka miesięcy później i zabił na
oczach mojego ojca. Wcześniej przerył jej umysł więc dokładnie wiedział, że to
on nam pomógł. Chciał zabić i jego, ale mój ojciec był idealnym kłamcą –
uśmiechnęła się z dumą. – Przekonał go, że uratował kobietę tylko dlatego, że
nosiła pod sercem jego dziecko, które teraz on może wychować na idealnego
śmierciożercę. Czarnemu Panu tak się spodobała idea wychowywania kolejnego
pokolenia śmierciożerców, że skończyło się na torturach. Ojciec chciał mnie
zostawić Andromedzie, ale ta się nie zgodziła. Zawsze mu powtarzała, że to znak,
że czas najwyższy przejrzeć na oczy. I tak się stało. Poszedł do Dumbledore’a i
przekonał go, że chce się zmienić, co ten staruch skrzętnie wykorzystał. Potem,
szczególnie po zniknięciu Czarnego Pana, ojciec często korzystał z pomocy
Andromedy, ale sam podjął się roli ojca – zakończyła cicho. Potter choć wydawał
się znudzony uważnie słuchał jej opowieści. Nie zastanawiał się szczególnie
dlaczego opowiedziała mu tę historię, ponieważ teraz myślenie nie było jego
dobrą stroną, ale uznał, że najwyraźniej potrzebowała się wygadać. Ona sama nie
wiedziała co nią kierowało, jednak nie czuła się z tym źle. Mogło się to co
prawda zmienić gdy wytrzeźwieje, ale teraz nie miała zamiaru się tym
przejmować. Dalej pili w ciszy, aż wreszcie oboje zasnęli na kanapie.